niedziela, 14 października 2018

Peru. O autobusach słów kilka. Czym jezdzić i dlaczego? Cz. II


Mniej więcej po godzinie, do autobusu wsiadł koleś z dziwnym głośniczkiem na szyi (może niedosłyszy, albo śpiewa – myślę sobie). Koleś jednak rozłożył się w przejściu, pakowną torbę rzucił na środek, podkręcił głośność i...

– DZIEŃ DOBRY PAŃSTWU!!! – zaczął, uśmiechając się promiennie. – Jestem przedstawicielem firmy bla bla bla, która za cel stawia sobie podnoszenie świadomości ludzi na temat zdrowia. Chciałbym z państwem chwilę porozmawiać...

Werzcie, lub nie. To nie była chwila. Nie była i nie miała być. 





– Zaczniemy sobie teraz od takiego quizu. Ja będę opisywał chorobę, a państwo będą zgłaszać się przez podniesienie ręki. Za poprawne odpowiedzi są przewidziane nagrody – zaszeleścił torebką pełną cukierków (czy my ciągle aby jesteśmy w autobusie pełnym dorosłych ludzi???)…

No bez jaj... O co człowiekowi chodzi? Stoi to to naprzeciwko nas, szczerzy się, jak głupi do sera, drze japę, gestykuluje, jak oszalały i do tego 

gada,
gada,
gada...

A głośnik trzeszczy. Tuż nad uchem. 

– ... i boli tak tutaj, w dole brzucha po prawej. A jak się położy i uniesie nogi, to boli bardziej! – głośnik nie daje za wygraną. – Co? O tutaj, pani w czwartym rzędzie... słucham? Tak! Wyrostek! Brawo! Oto nagroda, proszę bardzo, zasłużyła pani! – cukiereczek z szeleszczącej torebki wędruje do szczęśliwego zwycięzcy. 

Facet kontynuuje zabawę, opisując coraz to nowe choróbska, a cały autokar, ku naszemu zdziwieniu czynnie bierze udział w tym osobliwym „teleturnieju”. Tak – „tele”, bo w pewnym momencie pozwalam sobie nagrać kawałeczek (przecież inaczej  nikt mi w to nie uwierzy!) Pewnie dlatego (i może też dlatego, że ciśniemy cały czas łacha, na zmianę śmiejąc się i „płacząc z rozpaczy”) my, jako jedyni nie dostajemy później po cukierku na zachętę, ani po herbatce do kupienia. Słaby z nas rynek zbytu. (A może wytłumaczenie było prostsze i facet założył, że jako Amerykanie po prostu nie rozumiemy ni w ząb po hiszpańsku? Hmm...). 

– ... Tak! Moi drodzy państwo, tak! Aborcja powoduje raka! Tak! – koleś wypala nagle, zupełnie niespodziewanie. – Osoby poddające się aborcji mogą potem mieć raka!– zapowierza się raz jeszcze z uduchowionym wyrazem twarzy. Co on? Naoglądał się tych billboardów z Polski, czy co?

– A poza tym korzystanie z antykoncepcji też może powodować raka... 

No ok, myślę sobie. W końcu  nie od dziś wiadomo, że hormony wpływają w pewien sposób na piersi i szyjkę macicy...

– ... u panów!!! – kończy zdanie grzmiąc, jak z ambony. 

Koleś jest święcie przekonany o tym, co mówi. Zero wstydu, zero zażenowania. Zupełnie nie traci fasonu. W jaki sposób lateksowa gumka ma wywołać nowotwór? To już chyba pozostanie wieczną tajemnicą. Nie wyjaśnił szczegółów. 

– ALE! ALE! ALE! – głośnik trzeszczy dalej w niebogłosy. – Na te wszystkie choroby jest sposób! Można bardzo łatwo wyzbyć się wszystkich tych zagrożeń. Jak? – zapytacie państwo! A ja już spieszę z odpowiedzią.

Oho, ciekawe, jakie to rewelacje usłyszymy tym razem...

– Jaki jest najzdrowszy naród świata? Co? Pani w czwartym rzędzie, proszę... Tak! Chińczycy! Proszę, oto cukierek dla pani... – prymuska za naszymi plecami zgarnia już trzecią tego dnia nagrodę.
– A dlaczego?! – podniesiony głos znów rozbrzmiewa w całym autokarze. – Dlatego, że się zdrowo odżywiają i piją herbatki! 

No spoko. To akurat całkiem prawdziwe. Udało ci się, koleś. Tylko co to ma do...

– I ja tu właśnie mam dla państwa taką chińską herbatkę!!!
 
No tak. 

– Ta oto cudowna herbatka leczy wszystkie nasze dolegliwości!!!

Ehe... raka zapewne też. 

– ... obniża ciśnienie, oczyszcza organizm, pomaga na serce, leczy ból głowy, poprawia samopoczucie, UZDRAWIA!!! – koleś zaraz omdleje w ekstazie, jak święta Teresa z rzeźby Berniniego. Albo eksploduje. Wszystko jedno, byleby się zamknął. 

– Proszę PAŃSTWA!!!  – podnosi głos jeszcze bardziej, na co głośnik już tylko rozpaczliwie trzeszczy. – Ja teraz zademonstruję działanie tej cudownej herbatki. Mam tu butelkę wody – potrząsa plastikiem. Potrzebuję teraz saszetki. Kto z państwa może mi podać saszetkę?






Po cholerę on najpierw rozdawał je każdemu w prezencie? Czyż to nie miały być damowe próbki? Ktoś z drugiego rzędu podaje jednorazową próbkę. Akwizytor rozrywa torebkę, wsypuje granulat (sic!) do wody i mocno potrząsa. Kiedy na powierzchni wytwarza się obrzydliwa piana, napój jest gotowy. Jak on to  teraz rozegra? Zastanawiam się. Da każdemu po łyczku z kubeczków, czy może każe pić z butelki? Co z higieną? Co z zarazkami? Nic z tych rzeczy, nie ma się czego obawiać. Rozwiązanie jest prosztsze, niż można się było spodziewać. Facet podnosi butelkę i duszkiem sam wypija ambrozję (przynajmniej wiadomo, że nie zatruta), a na sam koniec z wystudiowaną satysfakcją wzdycha: 

– AAAAACH, ale dobre! Pyyyyycha! – ociera usta wierzchem dłoni. To chyba ma potwierdzić, że w istocie jest „JEST PYCHA”. Cóż... musimy uwierzyć na słowo. Tzn. nie my – reszta. Na nas gość nawet nie zerka. 

– A teraz, moi państwo, najlepsze – cena! Każda herbatka pojedynczo kosztuje 2.50 sola. TYLKO 2.50 sola za zdrowie! Kto chciałby nabyć pojedynczą sztukę, niech zachowa tę, którą dostał i zapłaci tylko 2.50 sola. Pozostałych proszę o zwrot saszetek. (sic!) Ale jeśliby ktoś chciał całość... – zaczyna tajemniczo. – W tej paczce jest 25 takich torebek! 25 torebek, po 2.50 sola, daje razem wartość 62.50 soli! Ale, ale! To prawdziwa okazja, bo nie musicie płacić aż tyle! Całość kosztuje jedyne 30 soli, proszę państwa! To baaardzo duza oszczędność! Tak niewielki wydatek za zdrowie!

Ehe... akurat. Sztuczna, granuowana herbata, którą (założę się) można dostać w każdym sklepie za 1/5 ceny, kpimy sobie. Kto ci to, człowieku, kupi? Ale... patrzę – ludzie sięgają do toreb i wyciągają portfele! 1/3 piętra już kupiła sobie zdrowie za jedyne 30 soli. Druga trzecia wygrzebuje hajs. Ehh, ludzie...

– Proszę bardzo! – koleś znów wykrzykuje, kiedy już myślimy, że to koniec farsy. – Zostały jeszcze te cudowne cukierki... – potrząsa torbą z „nagrodami”. – Te oto cukierki...

No chyba jaja sobie robisz, koleś...

– ... te cukierki również tradycyjnie chińskie, dodają energii, poprawiają ciśnienie i samopoczucie, otrzeźwiają umysł...

Przecież macie swoje własne, LEPSZE, cukierki z koki! Ote też poprawiają ciśnienie, samopoczucie i energię!

– ... jedyny 1 sol za cukierka! 

Opadam bez sił na siedzenie. Może potrzebuję cukierka? 

Kupują! Nie wierzę własnym oczom. Tym ludziom wystarczy powiedzieć, że czegoś potrzebują, żeby sięgnęli do kieszeni po swoje ciężko uciułane pieniądze i wręczyli ci je z usmiechem. Nie wierzę, naprawdę... Przecież oni jeszcze godzinę temu (tak, pogadanka trwała prawie godzinę) nie wiedzieli nawet, że cokolwiek jest z nimi nie tak. Nie byli świadomi, że bez herbatki i magicznych cukierków ich życie jest... niekompletne. 

Koleś skończył. Pożegnał się, ubrał i wybiegł z autobusu, jak tylko zatrzymaliśmy się na pierwszym możliwym postoju. Było nam jechać innym autobusem, może by nas to ominęło, pomyślałam, ale wtedy zobaczyliśmy inny autobus, zaparkowany w zatoczce. Nasz akwizytor wyskoczył z Libertadu i pędem puścił się do niego, by głosic dobrą nowinę nowym, nieświadomym swoich problemów pasażerom.