poniedziałek, 28 grudnia 2015

Pochwała traperowania.

Kiedy masz mało pieniędzy, a podróże liczysz sobie bardziej, niż cokolwiek innego, starasz się za wszelką cenę minimalizować wszelkie zbędne koszta. Liczy się cel, te setki wspaniałych chwil spędzonych w drodze i tysiące wspaniałych miejsc do odwiedzenia. Kiedy jednak przychodzi co do czego, okazuje się, że albo sięgamy do kieszeni, bardzo bardzo głęboko, albo… kolejno rezygnujemy z wygód, żeby w ogóle w drogę wyruszyć.
Na ile jesteś w stanie się poświęcić? Ile niewygód jesteś w stanie znieść, żeby zobaczyć jeszcze kawałek świata? Czy nie zniechęci cię twarda podłoga ciasnego namiotu i uwierające z każdej strony plecaki? Albo wiatr, który przygniata ściankami tropiku Twoją głowę? Wyobraź sobie, że tak się akurat złożyło, że nad Tobą, na jeszcze niedawno pięknym niebie rozhulała się burza, a po nosie ścieka ci strużka wody. Nie! Nie, że namiot nieszczelny! Przecież zaopatrzyłaś/eś się w porządny sprzęt. Po prostu wieje tak mocno, że skleiło wszystkie warstwy namiotu z Twoim czołem. Fajnie?
A teraz z innej beczki. Jak juz przetrwałaś/eś tę ciężką noc, rozprostowałaś/eś plecy przy akompaniamencie  strzałów wszystkich kręgów kręgosłupa, znalazłaś/eś wśród poupychanych w plecaku gratów czystą bieliznę i jakąś świeżą koszulkę zadrapując się przy tym rogiem opakowania po zupce chińskiej, wreszcie z trudem rozczesałaś/eś (‘eś’ rzadziej, ale jednak) skołtunione włosy, bo przecież w nocy troche się wierciłaś/eś, kiedy już to wszystko za Tobą i odczynione zostały poranne czary mary, i należy zacząć żyć – wyjdź z namiotu i poczuj, że było warto.
Poranek w górach i ośnieżone szczyty na horyzoncie? Brzeg jeziora i wschodzące słońce odbijające się w tafli wody? Lekka morska bryza i kołujące w oddali mewy? Skraj lasu i świergocące nad Tobą ptaki? Park miejski  i biegające wokół namiotu dzieci? Pas zieleni przy autostradzie skąpany w porannym blasku, a Ty z kubkiem kawy ugotowanej na turystycznej kuchence? Oni sobie jadą, patrzą, dziwią się, a Ty stoisz przy szosie i zajadasz śniadaniową kanapkę. I raptem to nic, że w pół nocy nie dało się spać, bo hałas był za duży. Jest pięknie. Nie spieszysz się nigdzie. Jesteś.
I nagle zaczyna ci się wydawać, że ta podłoga to wcale nie taka twarda, bo przecież umościliście się na trawie. W sumie to, było całkiem miękko i nawet plecy wreszcie Cię nie bolą. W namiocie, jeśli dobrze poukładać, to prócz tych plecaków i Was zmieściłby się spokojnie jeszcze jakiś bagaż, pies, albo człowiek – nie ma źle! Uwierało? Przecież to prawie masaż! Wiatr, deszcz, burza? Owszem, troche może nie najprzyjemniej, ale za to jaki klimat! No i żyjecie! Będzie co opowiadać o tym, jak prześwietlało Wam tropik rentgenem, a błyskawice cięły niebo w tę i z powrotem. Był nastrój, troche grozy, ale klimat niezapomniany i w sumie to teraz cieszysz się, że to wszystko przeżyłaś/eś.
Ba! Pewnie, że fajnie jest pobyczyć się na leżaczku i siorbać drinka z parasolką na luksusowej plaży. Basen hotelowy, śniadanie w restauracji, wygoda… to wszystko kusi i czasem, wieczorem można poczuć, że jednak tak troche szkoda, że ONI wszyscy idą do pokoi i wszelkie zmartwienia mają głęboko gdzieś, a WY jeszcze musicie zatroszyć się o miejsce do spania… Czasem troche przykro, że ONI opychają się do oporu w restauracji, w której WY możecie sobie pozwolić jedynie na podzielenie jednej pizzy, bez popijania. Czasem troche jakoś nie tak, że ONI wypoczęci, wypachnieni, wypielęgnowani, a WY jacyś tacy wymiętoszeni i drugiej świeżości, bo jednak namiot i strumień to nie to samo, co pokój z łazienką, ale…
Popatrzcie na SIEBIE i na NICH. Z doświadczenia wiem, że dzieli Was różnica wieku przynajmniej 10-20-letnia. I nie ma w tym nic złego, ani  dziwnego, że Was/Nas nie stać na to, żeby u progu młodości rozbijać się po pięciogwiazdkowych pokojach. Na to przyjdzie kiedyś czas (choć, jeśli zasmakujecie życia trapera, to może wcale już nie będziecie tego chcieli). Teraz bądźcie dumni z siebie, że tak wcześnie ruszyliście w drogę i realizujecie marzenia. Że odważyliście się poznawać świat nie zastawiając się tysiącem wymówek. Że znaleźliście siłę i entuzjazm, żeby udowodnić sobie i wszystkim wokół, że podróżować można z groszami przy duszy, byleby mieć tę duszę.
Tego Wam wszystkim życzę teraz i zawsze. I nie tylko z okazji świąt czy nowego roku.

W drodze do Macedonii, ale gdzie?

Przy autostradzie do Skopje, Macedonia.

Autostrada do Skopje, Macedonia.


Półwysep Chalkidiki, Grecja.

Okolice Prilepu, Macedonia.

Okolice Prilepu, Macedonia.

Okolice Lejre, k. Roskilde, Dania.

Okolice Lejre, k. Roskilde, Dania.

Wyspa Mon, Dania.

Łotwa, gdzieś pod Rygą.
Kanion Matka, Macedonia.

środa, 2 grudnia 2015

Jak w baśniowym ogrodzie, czyli Montserrat k. Sintry.

Palacyk w Montserrat, to drugie miejsce w Sintrze, które (oprócz Palace de Pena) koniecznie trzeba zobaczyć. Nie jest on może aż tak rozreklamowany i pewnie niewiele osób zwróciłoby na niego uwagę, gdyby nie fakt, że bilet wstępu można kupić karnecie po prostu pójść tam niejako przy okazji. Błędem jednak byłoby sądzić, że miejsce to nie jest warte uwagi, albo, że jest jej warte mniej, niż wczeżniej omawiana ikona miasteczka - Pałac Pena. Montserrat ma wiele do zaoferowania i z pewnoscia niejednego z was miło zaskoczy.

O ile nie do końca rozumiem sens kupowania biletu wstępu wyłącznie do ogrodow Palace da Pena (chyba, zeby ktos chcial zaoszczedzic i jednoczesnie zobaczyc obiekt chociaż z zewnątrz), o tyle do Montserrat koniecznie polecam zabrać ze sobą nawet kocyk i piknikowe smakołyki, bo tutejszy park jest wręcz olśniewajacy i sam w sobie stanowi głowna atrakcję. 








Po alejkach i dróżkach można chodzić tu godzinami. Wszędzie pełno zieleni, dzisiątki drzew, krzewów  i kwiatow ze wszystkich stron świata, które swoją rożnorodnoscią zachwycą niejednego miłośnika botaniki. Roślin jest tu całe mnóstwo. Jedne bardziej kolorowe od drugich, a trzecie pachną jeszcze piękniej, niż obie poprzednie razem wzięte. Gdzieniegdzie można natknąć się na uroczą kamienną ławeczkę, schowaną gdzieś wśród krzewów, a jeszcze gdzie indziej na mały wodny zbiornik czy romantyczny starodawny mostek. Jeśli wybierzemy się kawałek w głąb parku, trafimy do ruin małej kapliczki, ktora, nie przymierzając wygląda, jakby ktoś ją przyniosł z Angkor Watt. Idealne miejsce na zdjęcia.










Sam park  podzielony jest na sekcje pod względem regionów świata, z których pochodzą wybrane gatunki roślin. Tworzy to dość ciekawą kompozycję, która w uporządkowany sposób pozwala nam odwiedzić przyrodniczy świat w pigułce. Wokoł Montserratu zobaczyć możemy,  m.in. ogród japoński z sadzawkami, afrykanskie pustynie i oazy z kaktusami, i aloesami, amazońską dżunglę wraz z jej palmami i kwiatami czy tez europejskie roże (choć może wrzesień to już nie najlepsza pora na te ostatnie).


 
 
















W samym centrum ogrodu usytuowany jest mały pałacyk w orientalnym stylu.  Stanowi on dziś, razem z Palace de Pena jeden z głównych przykładów architektury romantycznej XIX wieku. W jego wnętrzu oprócz rzeźbień i dekoracji ścian nie znajduje się wiele, ale ciagle warto go obejrzeć ze względu na ornamenty ścienne oraz sufitowe zdobienia.






 
Nie bęe się powtarzać pisząc o tym, jak można tu dojechać, bo informacje na ten temat znajdziecie w poprzedniej notce. Dodam tylko, że aby ułatwić sobie samo przemieszczanie się po Sintrze, możemy nabyć (w tym samym miejscu, co poprzednie, a więc nawet przed budynkiem dworca, lub bezposrednio od kierowcy) bilet na nieograniczoną liczbę przejazdów między wszystkimi przystankami dzielącymi pałac i centrum miasta. Koszt to, o ile dobrze pamietam, 3 lub 4 euro.

Ceny biletów wstępu do obiektu prezentują sie nastepujaco:   

Dorośli  (18 – 64 ) – 5 euro
Młodzież  (6 – 17) – 4 euro
Seniorzy  (+ 65) – 4 euro

środa, 18 listopada 2015

Pałac jak z bajki. Sintra i Pena.



Od razu powiem wprost: to nie jest Disneyland. 

Choć, jak Disneyland wygląda. 



Jeszcze przed wyjazdem, kiedy szukałam informacji o Portugalii, znalazłam w sieci taką oto opinię: "Jeśli zastanawiacie się, co powinniście zwiedzić w Lizbonie, to odpowiedz jest prosta - Sintrę". I jest w tym trochę prawdy, choć przekornej.  ...bo sama Sintra, to nie zabytek, ale  miejscowość położona o godzinę drogi kolejką podmiejską od stolicy. Miejscowośc zresztą faktycznie nie do ominięcia, stanowiącą tak zwany gwózdz programu podczas wycieczek na południe kraju. 

Niesamowitość tego miejsca polega na zgromadzeniu na niedużej przestrzeni aż pięciu zamków/ pałaców, z których każdy stanowi indywiduum i atrakcję sam w sobie. Żeby je zwiedzić, nie wystarczy jeden dzień. Ba, nie wystraczą nawet dwa. Jeśli ktoś ceni sobie spokój ducha i lubi cieszyć się pięknem, przeszukiwać zakamarki i posiedzieć sobie czasem w zacisznym miejscu, kontemplując otoczenie, musi brać pod uwagę 3 całodzienne wycieczki po okolicy. Wspomnę tylko, że podobnie, jak czasu, eksplorowanie okolicy wymaga też pieniędzy. Sporych. Dlatego my zdecydowałyśmy się na całodzienne wizyty w dwóch spośród pięciu pałaców, wybranych na podstawie opisów i fotografii w przewodniku w punkcie informacji turystycznej.  

Pierwszego dnia padło na Palace da Pena.

Po długiej i mozolnej wycieczce pod (niewielką, ale jednak) górę, asfaltową, niezbyt przyjemną nawierzchnią dotarłyśmy do bramek biletowych. Żeby nie było, że przechadzka upłynęła nam tak szybko, jak Wam mignęło pierwsze zdanie tego akapitu, podkreślę tylko, że upał, mała buteleczka wody, nieplanowanie tarabanienia się pod górę, mijające nas samochody i autobusy (na które wcale nie tak drogo można było kupić bilet!) i ludzie, którzy w połowie trasy poinformowali mijającą ich turystkę, że do końca pozostało jeszcze około godziny - nie sprzyjały nastrojom. No i droga... wspominałam może kiedyś, że niespecjalnie cenie sobie ścieżki leśne przypominające szlak do Morskiego Oka? No właśnie... 

Oczywiście bramki, to jeszcze nie koniec wędrówki. Dopiero tam, niezbyt entuzjastycznie nastawiony do świata pan ochroniarz podziurawił nam bilety i puścił do przodu, w górę. Ale przynajmniej jezdnia zmieniła się w leśny trakt i zrobiło się przyjemniej. Woda do picia się prawie skończyła, ale drzewa przyjemnie szumiały, ptaszki ćwierkały, było ciepło, ale powiewał wiatr i w cieniu szło się całkiem wygodnie. Jednym słowem - sielanka. 


Pół godziny marszu zawiodło nas do kolejnej bramki biletowej i pozwoliło wejść na dziedziniec. Zdyszane i zmachane zrobiłyśmy krótką przerwę na zdjęcia i oto, co udało nam się uchwycić:









Kilka zdań o samej budowli:


Pałac powstał w miejscu dawnego klasztoru hieronimitów, wybudowanego jeszcze za czasów króla Manuela I w 1511 roku. W 1838 r. Ferdynand I zajął niezamieszkany już od 4 lat kompleks budynków i rozpoczął jego odnowę. Część pomieszczeń została przebudowana, część odrestaurowano. W połowie XIX wieku powstało też nowe skrzydło pałacu, zwane Nowym Pałacem.

Podczas rekonstruowania siedziby, władca Portugalii bez dwóch zdań inspirował się założeniami sztuki i architektury romantycznej (wszak to i ta epoka, i nurt zacny ;) ). Dziś, jego dzieło, dumnie widniejąc na liście UNESCO, stanowi jeden ze sztandarowych przykładów zabytków architektonicznych epoki. Jak podaje strona oficjalna, inspiracje dla twórcy stanowić mogły zamki niemieckie: nadreńskie Stolzenfels i Rheinstein oraz Babelsberg z Poczdamu. Podobne?


zródło: http://www.mapio.cz/o/212186/

zródło: http://www.uli-franke.de/wp-content/uploads/2014/07/20140622_144833-Burg-Rheinstein.jpg

zródło: http://www.potsdam-park-sanssouci.de/daten/img/s-b.jpg














































GDZIE? CO? I JAK? 


DOJAZD


Dojechać najłatwiej pociągiem z Lizbony. Odjazdy regularnie co godzinę z samego centrum, stacja ROSSIO, przy placu Rossio. Jest to ten wielki biały budynek z zegarem na górze i łukowato ozdobionymi drzwiami (UWAGA: nie dajcie się zwieść i nie szukajcie dworca w okolicy stacji metra o tej samej nazwie, bo może się okazać, że te kilka minut spóznienia zmusi was do czekania na kolejny pociąg ;) Metro, choc nazwa wskazuje inaczej, zatrzymuje się przy sąsiednim placu).

Pierwszy pociąg startuje o 6.01, ostatni o 1.01. Kursują co godzinę a czas podróży to 40 minut. Można też zdecydować się na jazdę z przesiadką, od 6.31 dokładnie co godzinę. Zmienić pojazdy należy w miejscowości Benfica. Czas jazdy to wówczas 55 minut. 

Bilet kosztuje około 2 euro. 

Zweryfikować informacje i zarezerwować bilety można tu: 


(ale można też zrobić to na dworcu w kasie).

Pamiętajcie, żeby przybyć przynajmniej 10 minut przed odjazdem, bo inaczej możecie nie znalezć sobie miejsca do siedzenia (zwłaszcza w turystycznym okresie).

DOJŚCIE


Na miejscu można się przespacerować (jak się jest przygotowanym, to wcale nie taka zła opcja), albo wybrac wyjście wygodniejsze i kupić dzienny bilet na specjalny autobus, który kursuje w tę i z powrotem między pałacem a centrum Sintry. Koszt to 5 euro, ale można korzystać ile wlezie. Odjazdy zaraz spod dworca (tam też można zorganizować sobie mapkę z zaznaczoną resztą przystanków). 

BILETY


Dorosły ok. 11 euro
Dziecko do lat 5  - za darmo
Młodzież do lat 18 - 9 euro. 

Ceny mogą się różnić w zależności od okresu turystycznego a także od tego, czy kupujemy bilety łączone na jeszcze inne atrakcje. 

Wszystko dokładnie sprawdzić można tu: 

http://www.parquesdesintra.pt/en/plan-your-visit-en/price-simulator/ 














































niedziela, 1 listopada 2015

Podwodny świat w Lizbonie. Oceanarium.

Jeśli lubicie podglądać podwodny świat i fascynuje was oceaniczna fauna i flora, to dobrze trafiliście. Dziś opowiem Wam o miejscu, w którym czas płynie inaczej. Spokojniej i magiczniej. To tu, na wyciągnięcie ręki będziecie mieć okazy z Pacyfiku, Atlantyku czy Oceanu Indyjskiego. Zobaczycie namiastkę Antarktydy i puchate, niezdarne pingwiny, a zaraz potem przeniesiecie się na Karaiby, żeby podziwiać kolorowe rybki kryjące się w rafie koralowej. To tu staniecie oko w oko z dumnym rekinem i przeżyjecie niemałe zdziwienie spotykając ogromnego samogłowa - bardzo dziwną i przy tym najcięższą rybę kostnoszkieletową. A może dacie się przekonać ławicy makreli, że faktycznie jest jednym wielkim stworem morskim? 




 

Oceanarium w Lizbonie, to miejsce, które zdecydowanie TRZEBA odwiedzić, będąc w Portugalii. Na pozór nie jest duże i wydawałoby się, że wystarczy godzina, żeby je obejść... Niby ma tylko dwa piętra, a do tego dochodzi ta niezbyt duża powierzchnia...  może wcale nie warto? Nie dajcie się zwieść, gdyż akwariów jest tu wiele, a gatunków stworzeń w nich wyeksponowanych, jeszcze więcej! Dla miłośników przyrody na pewno nie zabraknie tu atrakcji. Trzeba tylko dobrze poszukać, bo niektóre ciekawe okazy poukrywane są w ciemnych zakamarkach, zupełnie, jak w głębinach wody.
 
Na wyższym poziomie możemy odwiedzić 4 sale, dostosowane temperaturowo do warunków naturalnych z danych regionów świata. Mamy tu chłodny basen z rybami i ptactwem, mamy tropikalną dżunglę i całą masę maleńkich kolorowych rybek, mamy lodowce i skały a na nich kilkunastoosobową rodzinę pingwinów i wreszcie zbiornik wodny dla dwóch samiczek Wydr Morskich (kałanów morskich), jednych z najslodszych stworzeń na świecie.  

 






 



Na dole, w terrariach mozemy podziwiać różnokolorowe jadowite żaby. Nieco dalej od nich, znajdziemy ukryte w rafie koralowej: potężnego kraba i ośmiornicę. Oprócz tego zobaczymy bogate pokłady rafy koralowej, ukwiały i całą masę wodnych żyjątek, włącznie z konikami morskimi i... smokami morskimi (z ang. sea dragon, na polski tłumaczymy jako Pławikonik Australijski)!

Sea Dragon we własnej osobie.
 
 Zwiedzenie tych dwóch pięter miłośnikom wodnego świata spokojnie wypełni parę godzin. Niesposób bowiem obojętnie przejść obok bogactwa zbiorów i nie zatrzymywać się na kilka minut przy każdym ze zbiorników, zwłaszcza, że całość jest dość rzeczowo opisana na tabliczkach informacyjnych.

Oba poziomy są do tego niezwykle ciekawe, jednak nie można zapomnieć o najważniejszym punkcie wycieczki - ogromnym akwarium usytuowanym w samym sercu budynku a możliwym do podziwiania zarówno z dolnego, jak i górnego poziomu). Jak podają władze instytucji, w akwenie tym znajduje się ponad 5 milionów litrów morskiej wody! Pływają w nim wszyscy najwięksi podopieczni oceanarium: rekiny, płaszczki, samogłów, manta czy itajara goliat (o niektórych z nich, nawet wcześniej nie słyszałam!). Najlepsze w tym wszystkim jest to, że owo centralne akwarium dostępne jest z każdego niemal miejsca w budynku i dzięki temu umożliwia zwiedzającym obserwowanie wodnego świata niemal cały czas i nikt nie musi się spieszyć, zeby ustápic miejsca innym! Widok jest niemalże panoramiczny i daje złudzenie  realizmu, zupelnie, jakby stanelo sié na dnie oceanu. 

Zobaczcie sami:


Ławica makreli.


Rekin.





Sunfish, czyli Samogłów. Najcięższa ryba kostnoszkieletowa, któa może osiągać do trzech metrów długości i dwóch ton ciężaru. Jest też jedną z najbardziej płodnych ryb, jednorazowo może wypuścić do 300milionów jaj!






***



Jak dostać się do lizbońskiego oceanarium? Otóż, znajduje się ono pod adresem: 

Esplanada Dom Carlos I s/nº, 1990-005 Lisboa

Najłatwiej dojechać tu z centrum autobusem (numery: 5, 25, 28, 44, 708, 750, 759, 782, 794), bądz meterm (linia czerwona). W obu przypadkach przystankiem końcowym będzie Stacja Oriente.


Ceny biletów: 

Dziecko do lat 3 - darmowe wejście
Dziecko 4-12 lat - 9.90 euro 
Dzieci powyżej 13 lat i dorośli - 15.30 euro 
Seniorzy +65 lat - 9.90 euro
Rodzina (2 dorosłych i 2 dzieci) - 44 euro
Dziecko "extra" do biletu rodzinnego - 5.50 euro

Oceanarium oferuje także wykłady i lekcje dla młodzieży, wycieczki z przewodnikiem, organizację przyjęć urodzinowych, koncerty dla maluchów w baśniowej konwencji oraz specjalne nocne zwiedzania budynku połączone z nocowaniem! Więcej szczegółów tu: http://www.oceanario.pt/en/


***



Sea otter, kałan morski to właściciel najcieplejszego futra wśród wszystkich ssaków! Ponieważ przedstawieciele tego gatunku żyją w chłodnych wodach, a ich ciało, w przeciwieństwie do innych ssaków nie ma tkanki tłuszczowej, ich furo musi być wyjątkowo gęste i ciepłe.