Autobusów ci w
Peru dostatek. Czego tylko dusza zapragnie – ledwo ciągnące się do przodu
rupcie, średniaki w wersji zupełnie przeciętnej (a’la polskie pekaesy), nawet
nowe minibusy I z lekka rozklekotane vaniki – tzw. Colectivos, które ruszają, gdy nazbierają odpowiednią ilość
pasażerów. Do tego dorzućmy jeszcze superluksusowe maszyny, jakich Polski Bus by
pozazdrościł i będziemy mieć komplet. Jest z czego wybierać, a wybór... może
okazać się kluczowy.
Na dłuższe trasy
wygodniej jest wybierać te lepsze,
bardziej zeuropeizowane środki transportu. Zaoszczędzi nam to dużo czasu i
energii, ale oczywiście zuboży w lokalny folklor (dlatego też, broń Boziu,
koncentrować się podczas podróży tylko na nich).
Ceny są tu,
oczywiście, wyższe, bo umówmy się: można z Limy do Cusco dojechać za 40 soli (1
sol ~ 1 zł), można i za 160. To jednak aż 21 godzin, a jeśli chcemy
zaoszczędzić dzień, często decydujemy się na nocną trasę. Napady na nocne
autbusy podobno czasem się jeszcze zdarzają. Sami zdecydujcie.
Przewodniki
polecają korzystać w takim przypadku ze sprawdzonych (czyt. droższych) kompanii
autobusowych. W końcu i tak już oszczędzamy kasę, nie przelatując tej długaśnej
trasy samolotem, tak jak to robią najbogatsi turyści. Lonely Planet, jako zaufane firmy wymienia:
Cruz del Sur (najnowsze pojazdy,
najlepszy serwis), Ormeño,
Olturga, Civa. Każda z
tych firm ma w swoim posiadaniu autobusy różnej klasy: podstawowej, lepszej i deluxe. Każda wyposaża pojazdy w czujnik
GPS, dzięki czemu są one monitorowane 24 godziny na dobę, co skutecznie
zapobiega próbom porwań i napadów. W przypadku zjechania z trasy, albo
zatrzymania w nieprzewidzianym miejscu, zarówno centrala, jak i zaraz policja
doskonale wiedzą, gdzie interweniować. Każdy bilet jest imienny, kupowany za
poświadczeniem dokumentu i potwierdzany przed wpuszczeniem pasażera na pokład.
Dodatkowo, jeszcze przed startem: wszyscy jadący są filmowani, na dowód tego,
iż rozpoczęli podróż. Cruz przed
wpuszczeniem na pokład sprawdza również bagaże na obecność niebezpiecznych
narzędzi.
Autobusy klasy +
i ++ mają dwa poziomy i po dwie łazienki. Na dole są lepsze miejsca, ale trzeba
za nie dopłacić i zarezerwować odpowiednio wcześniej, bo na ostatnią chwilę (a
nawet na 3 dni wcześniej) często wszystkie są już wykupione (zwłaszcza, jeśli
chcecie dwa obok siebie). Na czym polega ich ‘lepszość’? Jeśli na górze, w
klasie +, rozkładamy siedzenie do 140◦, to na dole do
160◦, jeśli na górze, w klasie ++, możemy się wyciągnąć na 160◦, to na dole
mamy prawdziwy luksus – plaskie 180◦.
Rozkładane siedzenia,
telewizor na pokładzie (w niektórych 2-3 telewizory na poziom, w innych
prywatne ekrany w zestawie ze słuchaweczkami), posiłek (jaki jest, taki jest,
ale... jest), coś do picia raz na drogę. Fajnie. Czemu nie. No i bezpiecznie.
Siedzenie rozkładane do 160 stopni, Cruzero Suite. Cruz del Sur. Zródło: http://www.cruzdelsur.com.pe/servicios/cruzero#!gallery1/1/ |
Siedzenie rozkładane do 180 stopni, Comfort Suite. Cruz del Sur. Zródło:http://www.cruzdelsur.com.pe/servicios/confortsuite#!gallery1/1/ |
Autobusy firmy Civa. Zródło: http://civa.com.pe/servicios/ |
Do Cusco pojechaliśmy SuperCivą, czyli klasą z jednym plusem. Wybraliśmy tak, bo
godzina i miejsce odjazdu najbardziej nam pasowały (w Limie nie ma jednego
dworca autobusowego, a każda kompania odjeżdża z innego adresu; czasem z innych
adresów odjeżdżają nawet poszczególne klasy pojazdów tej samej firmy). Wyniosło
nas to po ok. 90 soli, co z perspektywy tak długiej podróży jest ceną do
przyjęcia.
Jechało się
wygodnie i przyjemnie. Bezpiecznie, choć oczywiście, nastraszona wcześniej
przez przewodniki, z pewną obawą oczekiwałam wieczoru. Nic się nie stało. Na
szczęście. Jedynym zagrożeniem okazało sięnaparzające spod siedzeń ogrzewanie,
jakiego nie powstydziłby się polski pociąg w środku grudnia. Kto, u licha, był
tak głupi, żeby na pokład zabrać ze sobą jeszcze śpiwór?! A w dodatku do niego
wejść!?
Wyskakiwaliśmy z
ciepłej otuliny w podskokach. Tzn. Wyskakiwalibyśmy, gdyby nie krępujące nam
ruchy opuszczone na 140◦ siedzenia przed nami.
Nawet bez śpiworów
parzyło nas w nogi pół nocy. W tym czasie powietrze tak zgęstniało, jakby zaraz
miało zamienić się w gorący budyń. Z pozpaczą przytulaliśmy się jak najbliżej
lodowatej szyby (na dworze było ok. 0◦), której chłód dawał chociaż drobne
złudzenie świeżego powietrza.
Nad ranem się uspokoiło.
Na chwilę, bo potem, jeszcze zanim zdążyliśmy dobrze otworzyć pierwsze oko,
kończąc ciężki, niezdrowy sen, ryknęło do nas z telewizora. I ryczało tak już do
końca. To pilot. W trosce o dobry humor wycieczki puścił nam film akcji z wybuchami.
O 7 rano. Oczywiście o kilka decybeli za głośno. Tak, żeby wszyscy dobrze
słyszeli.
A potem jeszcze raz. Ten sam. Od początku.
A potem jeszcze raz. Ten sam. Od początku.
Wówczas postanowiłam, że
może jednak następnym razem dopłacimy po te 30 zł i wybierzemy się tą lepszą
klasą. Panele dotykowe oznaczają słuchawki, a słuchawki – ciszę. Coś, co w
takich warunkach często cenniejsze jest od złota.
Mieliśmy przed sobą
jeszcze kilka kilku i kilkunastogodzinnych przejażdżek. Tym razem chcieliśmy
dokonać najwygodniejszego wyboru (żeby była jasność – nie mam nic do ścisku i
jechania z wiatrakiem pana sąsiada na kolanach wtedy, kiedy muszę, ale kiedy
nawet tubylcy decydują się na wygodną jazdę, to nie lubię robić z siebie
męczennika tam, gdzie nie ma takiej potrzeby).
No, chyba, że jest.
Do Puno (Jezioro Titicaca)
postanowiliśmy się wybrać ranko-południem. W końcu to tylko 6 godzin.
Pojechaliśmy w Cusco na Terminal Terrestre,
przekonani, że skoro odjazdy są wcale częste, to bez większych komplikacji
ruszymy w drogę. Nie udało się.
Ok. 10:00 większość
lepszych firm już odjechała. Ormeño
nieziemsko długo ogarniało jakąś dwójkę klientów, a jedyne dostępne opcje mogły
nas zabrać w nocy. Nocny autobus na 6 godzin? A po co?!
A po to...
Pojechaliśmy zastępczą
firmą La Libertad. Autobusy odjeżdżały
często, były tanie (20 soli na głowę zamiast), a następny miał być za godzinę.
Przewodnik, co prawda, wymieniał tę nazwę, jako lokalnego przewoznika, ale
uznaliśmy, że skoro pani na wstępie UCZCIWIE przyznała, że podróż trwa 7
godzin, zamiast 6, to właśnie na tym polega cały haczyk. Nie polegał.
Bardzo szybko okazało
się, że nazwa „wolność” ma dwa znaczenia. Albo może nawet bardziej to drugie,
niż to pierwsze. Autobus okazał się „woooooooooooooolny”, nie „WOLNY!”,
jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Odczekaliśmy 1.5 godziny
do planowanego czasu odjazdu (tak, wiem, że pani w okienku powiedziała „za
godzinę”), a potem weszliśmy na perony. Tam, w parzącym słońcu odstaliśmy kolejną godzinę,
bo z jakiegoś powodu podróż nabrała opóznienia jeszcze zanim w ogóle się
zaczęła.
Załadowaliśmy się w
końcu. Nawet sprawdzono nam dokumenty, a do plecaków (o dziwo) przyczepiono
numerki. Zdziwiłam się, bo pojazd miał dwa poziomy, na dole nawet przedział z camas (rozkładanymi pod dużym kątem
siedzeniami). Kto, u licha, na 7 godzin potrzebuje łóżka?! Dopłatę 10 soli
uznaliśmy za niepotrzebny wydatek. Teraz, zerkając ukradkiem przez uchylone
drzwi, trochę zaczynaliśmy żałować swojej decyzji.
W środku było czysto i
całkiem przyjemnie. Co? Nie, nie na górze. Na dole. Na górze, w przedziale dla
plebsu (czyli naszym), było tak brudno, że ciężko było usiąść, żeby się nie
ubrudzić. Najgorsze miało jednak
dopiero nadejść i wcale nie chodzi o to, że zamiast 7 godzin jechaliśmy 9, a
autobus, zanim przejechał pierwsze 100 metrów, zatrzymał się 3 razy, żeby
zabrać ludzi (skąd oni w ogóle wiedzieli, gdzie być i o której!?)...
CDN
Na dworcu. Ollantaytambo. |
Dworzec lokalnych autobusów w Cusco. |
Kasa biletowa. |
Sprzedaż lokalnych produktów pasażerom autobusów. |
Co takie krótkie ? ;)
OdpowiedzUsuńBo cdn!
OdpowiedzUsuńKiedy cdn?:P
OdpowiedzUsuńPodroz Libertadem do Puno bylo hmm intrygujaca:D
W.
To musiała być niesamowita wycieczka :)
OdpowiedzUsuńMój blog-klik
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń