sobota, 27 grudnia 2014

Esplorator na skuterze, czyli poznaj Koh Chang od jej prawdziwej, wschodniej strony.

W uszach słychać tylko szum wiatru, przetykany świstem mijających nas z rzadka pojazdów. Mkniemy przed siebie, niemal samotnie. Dookoła cisza. I świst. Słońce smali z góry, choć przy tej prędkości i owiewającym nas wietrze w ogóle tego nie czuć. Jedynym sygnałem, że skóra pali się przy tej temperaturze są porządnie zaczerwienione kolana i uda. Mimo silnych filtrów tracimy naszą europejską bladość i zmieniamy się w wysmaganych słońcem wędrowców. To chyba najlepszy sposób na opalanie - bezbolesny i nie tak nudny, jak leżenie plackiem na piasku i marnowanie czasu. Kiedy zatrzymujemy się na chwilkę dociera do mnie, przed jakim ogromnym upałem udaje nam się umknąć. Wystarczy moment postoju, żeby stopić się do połowy. Raptem całe ciało pokrywa lepki pot, wszystkie ubrania stają się wilgotne, a głowa nagrzewa się do niemożliwości. Desperacko szukamy cienia albo czym prędzej ruszamy dalej. Znów jest chłodniej i przyjemniej. Pęd powietrza znów szumi w uszach, zatyka usta i z ogromną siłą rozwiewa i plącze włosy. Dobrze, że mamy okulary, bo patrzeć byłoby niewygodnie.

A patrzeć jest na co. Obrazy po mojej prawej i lewej zmieniają się, jak w kalejdoskopie. Z jednej strony niby wszędzie tylko morze i dżungla... ale nic bardziej mylnego! Przed nami bogactwo krajobrazów, różnorodna przyroda i cała masa folkloru. Co chwilę spostrzegam coś interesującego, przy czym warto byłoby się zatrzymać: rosnące w kępach bananowce, stadko małp przy drodze, palmy kokosowe z dojrzałymi i soczystymi owocami, rajskie plażyczki zalesione palmami czy też domki na palach, w których zamieszkuje lokalna ludność. Jest pięknie i niesamowicie. Czujemy się, jakbyśmy przenieśli się w czasie i eksplorowali nieznaną nikomu wyspę. 

Widok na wschodnią stronę wyspy.




... bo i trochę tak jest. Z jednej strony Koh Chang to jedna z największych wysp Tajlandii,  odwiedzana przez całą masę turystów... z drugiej jednak: nie do końca tak jest, jak można sobie wyobrażać. 

Podczas gdy zachodnia jej część zapełniona jest hotelami, kurortami i restauracyjkami czy barami, to jej wschodni brzeg jest zgoła czymś innym. Nie ma tu tylu (poza pojedynczymi przypadkami) resortów, dyskotek ani sklepów z pamiątkami. Co za tym idzie nie ma tu też turystów. Ba! Trudno choćby o transport publiczny. Wieczorem i nocą ten region nie tętni życiem, a bynajmniej nie takim, na jaki większość turystów zapewne liczy. Nie słychać rytmów muzyki, ani gwaru kawiarnianego. Jest za to plusk uderzających o brzeg fal, szelest liści i wszelakie odgłosy pobliskiej dżungli. Jest też ciemność i pustka. W dzień sporadycznie natrafia się na białe twarze, można się więc poczuć, jakby uciekło się od znanej nam cywilizacji. 

Przeczytaliśmy o tym wszystkim, dlatego jedną z naszych pierwszych decyzji, po przybyciu na miejsce było... wypożyczenie skutera i ucieczka na wschód. Ucieczka od gwaru i cywilizacji. 

O zdobycie środka lokomocji nie było nietrudno. Ulice pełne są punktów, w których można wypożyczyć motor, bądź skuter za bezcen. Tę samą usługę świadczy niemal każdy hotel. Cena najmu skutera na dobę to 200 bahtów (20 zł). Benzyna w Tajlandii (w grudniu 2014) to koszt 39 bahtów za litr (czyli 3,9 zł). Dla porównania przejazd łączoną taksówką (tylko taki transport publiczny występuje na Koh Chang), na pace w 10 osób z bagażami (zwykle upycha się turystów bezlitośnie ciasno, żeby zmieścić jak najwięcej pasażerów) wynosi 50 bahtów za odległość ok. 15 km.






Nie zastanawialiśmy się długo. Zamieniliśmy pieniądze na kluczyk do pojazdu, zebraliśmy wszystkie niezbędne na cały dzień zapasy, kremy do opalania, spreje na moskity, aparat, wodę do picia i ruszyliśmy w drogę. Blisko 50-kilometrowa odległość z powodzeniem zapewniła nam atrakcji na cały dzień. Choć ściślej rzecz ujmując, na dwa dni, bo nie wszystko zdążyliśmy zobaczyć i musieliśmy tu wrócić jeszcze później. 

Najpierw pojechaliśmy na tzw. Amber Beach, która różni się od innych plaż tego regionu tym, że piasek jest tu pomarańczowy, niczym bursztyn. 

 

Potem udaliśmy się wzdłuż wybrzeża na południe, mijając po drodze wychodzące w morze molo, z którego roztaczał się widok na okolicę: mały port, domki rybackie i las mangrowy.


Las mangrowy.

Wreszcie, choć zupełnie przez przypadek spowodowany pomyleniem drogi (ze słabą mapą i przy słabo oznakowanych drogach o błąd nietrudno!), trafiliśmy do małej wioski rybackiej.



A wyjeżdżając z niej na właściwą drogę, odwiedziliśmy przydrożną zabytkową świątynię.  To tutaj, w chwili wytchnienia od palącego słońca i smagającego wiatru, mogliśmy przysiąść i odpocząć. Próbowaliśmy nawet medytować wg wskazówek umieszczonych na jednym z plakatów na ścianie wewnątrz budowli, ale skutki były marne. Spaleni słońcem i wyczerpani po kilku minutach w nieruchomej pozycji i z zamkniętymi oczami, ukołysani miarowym oddychaniem, najzwyczajniej w świecie zasypialiśmy! Postanowiliśmy więc położyć się na chwilę na wznak i po prostu się zdrzemnąć. 

Ze snu wyrwały nas odgłosy wchodzących do świątyni ludzi. Okazała się nimi para Włochów - młody chłopak z dziewczyną. W pierwszej chwili chcieliśmy się poderwać, ale zmęczenie wzięło górę. Leżeliśmy dalej, a przy ponownym otwarciu powiek, zauważyłam, że i oni wzięli z nas przykład i kontemplowali naścienne malowidła...na leżąco. :)


Wypoczęci i odświeżeni, ruszyliśmy dalej po około pół godzinie. O dziwo tyle czasu wystarczyło, żeby nabrać sił i być gotowym na kolejną dawkę wrażeń. Pojechaliśmy dalej, właściwą już drogą w stronę południowego krańca wyspy. 




Jeszcze tylko kilka kilometrów dzieliło nas od ukrytej za górami i za dżunglą Długiej Plaży, tzw. Long Beach... Kontynuowaliśmy długą podróż, zmierzając konsekwentnie w jej kierunku, ale droga tam, miała się okazać dłuższa, niż sądziliśmy... 

cdn.

6 komentarzy:

  1. Ale ci zazdroszczę przepiękne widoki i ta laguna, może kiedyś w przyszłości będzie mnie stać na taką wyprawę . Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. ale czad! wyspa wygląda fantastycznie, ciekawa sprawa z tą różnorodnością. skuter jak najbardziej na tak :D super temat jak dla mnie, gdyż być może w nadchodzącym roku zahaczę o Tajlandię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tajlandia nie taka droga, jak może się wydawać, więc życzę powodzenia i trzymam kciuki. W gruncie rzeczy, najważniejsze to dolecieć, a potem już z górki. ;)


    Sabina, mam nadzieję, ze uda Ci się zahaczyć - warto (o ile nie zamierzasz zostać w Bangkoku oczywiście :P)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomylenia drogi są najfajniejsze... zobaczysz to, co nie było przeznaczone dla turystów, czyli nagą prawdę
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Znowu ja... Aga (udowadniam, że nie jestem robotem :P )
    Piękne zdjęcia, ZWŁASZCZA TEN MOTORYSTA I TE PIASKI POMARANCZOWE :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ^^ KUrcze, w pierwszym komentarzu na początku przeczytalam, ze zobaczę nagą Agę :D lol.
    A tak wzniośle miało byc :D

    Piaski pomarańczowe śliczne! :) A motorysta... no cóz, nie wypada mi się nie zgodzić :D

    OdpowiedzUsuń