niedziela, 31 sierpnia 2014

Z kamerą wśród zwierząt. Highland Wildlife Park.

Wracaliśmy do domu trasą z Aviemore do Edynburga, żegnając się z cudownymi Cairngorm Mountains. Z sercem pełnym zachwytu nad oszałamiającymi widokami, a zarazem z nieopisanym żalem, że to już ostatnie chwile wakacyjnego urlopu, wpatrywałam się w okna, chłonąc z całych sił piękno szkockiego krajobrazu. To nic, że góry, z których właśnie zjechaliśmy zasnuły się ciężkimi, ołowianymi chmurami. To nic, że wiedziałam, że pada tam i niemiłosiernie wieje, tak, że już samo wyjście z samochodu graniczy z bohaterstwem. To nic, że po nocy spędzonej w aucie na najwyższym chyba możliwym miejscu do zaparkowania byliśmy już nieco zmęczeni i zmarznięci (wszak to już trzeci taki dzień bez łóżka). Nic to! Zdecydowanie łatwiej było tam, bo TAM, wiedziałam, że jest brzydko i nie tracimy niczego.

Tymczasem, kiedy stoczyliśmy się na dół, powitały nas radosne i ciepłe promienie czerwcowego słońca. Świat pojaśniał, niebo zbłękitniało i nawet ptactwo zaczęło ćwierkotać jakoś tak bardziej radośnie, zamieniając chaotyczne piski w melodyjne arie. Natychmiast niemal wstąpił więc we mnie szatan i zaczął szeptać, że w taką pogodę, zdecydowanie, ale to zdecydowanie nie można tak po prostu spędzić całego dnia w samochodzie, jadąc do domu! Słuchając się więc owego niedającego się uciszyć głosu, na nieszczęście kierowcy, zaczęłam się desperacko rozglądać, próbując znaleźć coś wartego zatrzymania się i zwiedzenia. Mówiąc szczerze nawet nie spodziewałam się, że coś takiego znajdę, raczej po prostu chciałam sprawić wrażenie, że pracuję nad wzbogaceniem naszego itinerarium i robię co w mojej mocy (nawet jeśli nic miałoby z tego nie wyjść).

Nagle, zupełnie znikąd na horyzoncie pojawił się tajemniczy, stary i zupełnie zaniedbany drogowskaz, który głosił: Highland Wildlife Park [w prawo].   Z radością, nie licząc jednak wcale na pozytywną reakcję, wrzasnęłam: Wildlife Park!! Powinniśmy tam pojechać!!!   

Niby wiem, że Rafał też jest fanem podglądania zwierząt i że lubi naturę, ale sądziłam, że skoncentrował się już zupełnie na powrocie do domu (wszak przed nami było jeszcze kilka dobrych godzin drogi, zwłaszcza, że zdecydowaliśmy się jechać opłotkami, żeby poznać ciekawsze miejsca). Ku mojemu zaskoczeniu, zawrócił samochód i skierował się na drogę wiodącą do rezerwatu. Cicho pisnęłam i z uśmiechem, nic nie mówiąc przebierałam nogami, będąc zadowolona, że udało mi się wydłużyć urlop o jeszcze jedną atrakcję. 

Dojechaliśmy po kilku minutach. Jak na złość jednak, pierwszy raz, kiedy udało nam się wstać wcześniej i zacząć dzień zupełnie rano, nikt tego nie docenił i nie zamierzał otworzyć punktu o równie wczesnej godzinie. Czekaliśmy 30 minut, zastanawiając się, czy przypadkowe zwiedzanie warte jest 15 funtów. Tym bardziej, że nigdzie nie było rozpiski o tym, czego właściwie możemy się tam spodziewać. Przewodnik (nie najlepszy, bo znaleziony kiedyś w hotelu) podpowiadał nam tylko tyle, że zobaczymy bydło, konie i sarny. Nie wiem czemu zupełnie zapomniano wspomnieć w książce o czekających tam na nas polarnych niedźwiedziach, tygrysach, wilkach, reniferach, małpach, rosomakach, dzikich kotach i kilku jeszcze innych bardziej egzotycznych zwierzętach, których nazw nie pomnę. Nie wiem! Ale przez to, o mały włos a nie weszlibyśmy do środka... A było warto, zobaczcie sami.

Na początku, spotkaliśmy koniki Przewalskiego, jedyny gatunek, żyjący jeszcze dziko. Są dużo mniejsze od typowych koni hodowanych w Europie i mają maksymalnie ok 1,5 metra w kłębie. Przetrwały na Dalekim Wschodzie, znaleziono je na terenie południowej Mongolii. Jak się okazało, są niezwykle przyjazne i towarzyskie. Jeden osobnik jak gdyby nigdy nic stał na środku drogi, czekając na przejeżdżające samochody i zaglądał przez okna do środka... :) 


















Wcale nie czuł się skrępowany, wpychając swój długi pysk do naszego auta. Co więcej, nie spieszyło mu się także z jego wyjęciem. Zupełnie, jakby chciał się z nami zabrać na przejażdżkę. Może był autostopowiczem? :D


Potem spotkaliśmy żubry, dostojnie przeżuwające trawę...



...i okazało się, że mają małe żubrzątko! 


 Następnie udało nam się uchwycić kadr rodem z Króla Lwa...


Aż wreszcie trafiliśmy na dwa niedźwiadki polarne, zabawiające się w swoim prywatnym stawie. Jeden z nich ćwiczył skoki do wody, co chwilę z niej wychodząc, otrzepując futro i ustawiając się do skoku ponownie,  zaś drugi nurkował i wyławiał z dna coraz to nowe przedmioty. Na zdjęciu obejmuje właśnie wielką metalową beczkę i wygląda trochę, jakby tulił keg piwa. :-)




 Aż wreszcie przyszedł czas na karmienie i miśki pojawiły się o ustalonej godzinie po drugiej stronie ogromnego terenu, na którym przyszło im mieszkać. Ich obiad widownię przyprawiał raczej o mdłości, ale zwierzakom najwyraźniej smakował. Spałaszowały wszystko w ciągu kilku minut (w czym zdecydowanie zresztą pomogły im chciwe mewy), a następnie leniwie rozłożyły się pośród resztek pożywienia na poobiednią sjestę.



 
 Ach! Były przecież jeszcze i małpy! A kimże bym była, gdybym nie spędziła przy nich najwięcej zgoła czasu! Zwłaszcza, że zupełnie szczęśliwym trafem miały trzy maciupeńkie małpiątka, które w przesłodki sposób przytulały się do swoich mam i domagały się od nich czułości. 



 
 No i na koniec, mój absolutny faworyt, jako że widziany pierwszy raz w życiu (mimo, że będąc w Norwegii pilnie go wypatrywałam...) - renifer. Samiec i dwie samiczki. Co prawda dość długo trzeba było czekać, aż łaskawy Pan Renifer ukaże się i wyjdzie ze swojej kryjówki, ale było warto. Takiego poroża jeszcze w życiu nie widziałam.







To tylko część zwierząt, jakie możecie tam zobaczyć. Wszystkich nawet nie udało mi się sfotografować, bo na całe szczęście, przestrzenie w jakich żyją są na tyle spore, że nie każdego zwierzaka da się złapać w kadrze. Tygrysy śmigają między drzewami w pagórkowatym  terenie, wilki mają namiastkę prawdziwego lasu, a w dodatku doskonale maskują się w brunatnym otoczeniu, a rosomak ukazał się tylko na sekundę i to w dodatku tylko jeden z parki. Czerwona Panda zaś, dopiero co urodziła maleństwo, więc dostęp do niej był zamknięty. Ale jestem pewna, że jeśli ktoś z Was w niedługim czasie będzie miał okazję wybrać się do tego parku, to zobaczy śliczne pandzie dzieciątko. :-) 


Poniżej jeszcze kilka informacji praktycznych. 


Godziny otwarcia: 
Lipiec - sierpień: 10:00-18:00
Wrzesień - październik, kwiecień - czerwiec: 10:00-17:00
Listopad - marzec: 10:00-16:00

Ceny biletów: 
Normalny: 14,50 funta
Dziecięcy: 10,5 funta (dzieci do dwóch lat - za darmo)
Bilet rodzinny (2 dorosłych i 2 dzieci): 46 funtów
 
July. to Aug.
10.00 am - 6.00 pm

Apr, May, June, Sept, Oct.
10.00 am - 5.00 pm

Nov. to Mar.
10.00 am - 4.00 pm
- See more at: http://www.highlandwildlifepark.org.uk/visitor-information/tickets-and-prices#sthash.qZKMsTX2.dpuf


Uwaga! Na teren parku NIE można wprowadzać psów! Jeśli musisz podróżować z psem, upewnij się, że w trakcie Twojego zwiedzania, partner zostanie z psem i odwrotnie. Pozostawienie go w samochodzie, zwłaszcza w upalny dzień może spowodować poważne zagrożenie dla życia Twojego pupila. 
Źródło: http://www.highlandwildlifepark.org.uk/visitor-information/maps-and-guides