sobota, 29 grudnia 2012

Tatry. Zima w górach, czyli - co może być piękniejszego?

Będzie to wpis nieco inny niż wcześniejsze, bo zdecydowanie krótszy i mniej obfity w tekst. Za to bardziej bogaty w fotografie. Sami zobaczcie...


Dlaczego góry? A dlaczego nie? Zimą bywa tam przeuroczo. Zazwyczaj śniegu nie brakuje... (choć w tym roku jego konsystencja pozostawiała wiele do życzenia). Jest tam pięknie, cisza pozwala odpocząć a góralski nastrój ułatwia poczucie ducha świąt. Zawsze, odkąd pierwszy raz je zobaczyłam (co zresztą miało miejsce dopiero w 13. roku mojego życia), lubiłam góry. Może nie od razu lubiłam tę mozolną wspinaczkę wzwyż i nie od samego początku chciało mi się wdrapywać na szczyty, ale krajobrazy i monumentalność ujęły mnie błyskawicznie. Specyfika otoczenia, rozbudziła we mnie ten dziwny rodzaj uczucia, przywiązania do czegoś, co z jednej strony jest tylko miejscem, a z drugiej - w pewnym sensie częścią nas. Tatry zimą są olśniewające. Przy dobrej pogodzie naprawdę trudno o coś piękniejszego. Ostre promienie światła padające na oślepiająco białe podłoże i błękitne niebo to wspaniała kompozycja. Pewnie dlatego po pierwszym pobycie wiedziałam już, że będziemy tam wracać. 



Zwykle na miejsce noclegowe wybieramy Murowaniec, schronisko na Polanie Chochołowskiej lub Ornak. Dlaczego? Dlatego, że zimą w górach niebezpiecznie jest wybierać się na duże wysokości. Schronisko w Dolnie Pięciu Stawów Polskich chyba w ogóle nie jest czynne a z Morskiego Oka lepiej nie kusić losu. Pamiętacie być może katastrofę sprzed kilku lat, w której zginęła  praktycznie cała wycieczka szkolna, zorganizowana przed licealistów razem z nauczycielem*. Wybierali się na Rysy. Lawina złapała ich mniej więcej na wysokości Czarnego Stawu. Z siłami natury nie warto zadzierać i bez doświadczenia nie kuśmy losu. Lepiej, zdecydowanie lepiej, pozostać w niższych partiach wzniesień, zwłaszcza jeśli nie jest się taternikiem/alpinistą/himalaistą, itp. Co prawda, z Murowańca można podejść tu i ówdzie, ale już w stronę Świnicy czy Kościelca jest to zdecydowanie nierekomendowane. Tym bardziej ludziom z niekompletnym ekwipunkiem górzysty i z brakiem umiejętności. Lawina i oblodzone, lub nieprzetarte szlaki to nie przelewki i lepiej o tym wspomnieć od razu. 


Pogoda jednak nie zawsze jest łaskawa, o czym przekonałyśmy się w zeszłym roku. Przez większość czasu było duże zachmurzenie, połączone z obfitymi opadami śniegu i gęstą mgłą. Wiał dość silny wiatr a masy powietrza przemieszczały się nad naszymi głowami z ogromną prędkością. Szkoda tylko, że nie na tyle szybką, by przyspieszyć wyjście słońca....Przez większość czasu było tak:   

Widok na Przełęcz Karb i Kościelec.


























... a gdy udało nam się wdrapać na Przełęcz Karb, niebo zaciągnęło się jeszcze bardziej a mgła spowiła wszystko wokół. Momentami ie było widać NIC.


Przełęcz Karb.

Nie jest to zresztą przypadek odosobniony... kilka lat temu podobne sytuacje miały miejsce na Trzydniowiańskim Wierchu i Kończystym Wierchu.

To co? Wy schodzicie na dół pierwsi? Widok z Trzydniowiańskiego Wierchu.


Aga próbuje oczyścić tabliczkę z grubej warstwy śniegu, żeby przeczytać napis.


Ja w drodze na Trzydniowiański Wierch.

















W końcu jednak zawsze wychodzi słońce (najwyżej możemy się na nie nie załapać...), chmury się rozrzedzają, niebo się przejaśnia, naszym oczom ukazują się ukryte do tej pory wierzchołki gór... Wszystko ponownie nabiera kolorów i można znowu rozróżniać postacie na graniach.


Widok w stronę Przełęczy Karb i Kościelca.

Aż w końcu chmury znikają zupełnie... śnieg iskrzy, rozświetlany promieniami, jest cieplej, bardziej sucho i zdecydowanie bardziej widowiskowo. Górne partie Tatr cudnie mienią się czystą, nieskażoną bielą. Warto wówczas mieć ze sobą przyciemniane okulary, bo mało co tak razi, jak słońce odbijające się od śniegu.


Droga powrotna z Wołowca na Rakoń.
Widok z Ornaku.

Ornak.


------------------------------------------------------

* O tym tragicznym wydarzeniu powstał zresztą całkiem niezły film pt. "Cisza". Kto nie widział - niech czym prędzej nadrabia zaległości. 

piątek, 21 grudnia 2012

Tatry zimą. Święta w polskich górach.

Święta zbliżają się wielkimi krokami. Można nawet powiedzieć, że stoją tuz za progiem. Czas to niezwykły. Magiczny niemal. Bywa, że wizualnie olśniewający, choć w ostatnich latach teoria ta nieco szwankuje ze względu na znaczny deficyt śniegu w momencie, kiedy jest najbardziej niezbędny. Dla wielu, Boże Narodzenie to (niemal) najważniejszy dzień w roku. Nie wypada więc pomijać takiej zacnej okazji... dziś w nawiązaniu do podniosłej atmosfery i szczególnego czasu porozmawiamy o... świętowaniu. Choć o świętowaniu nieco innym, niż tradycyjne. O świętowaniu świąt w sposób, powiedziałby ktoś, mało świąteczny. A jednak... dla mnie - najuroczystszy ze wszystkich. Najcudowniejszy. A takie przecież powinny być te dni. 



Z takich czy innych powodów w mojej głowie powstał któregoś roku szalony pomysł oderwania się od codzienności. Namówiłam Agę (bo to przecież z najbliższą rodziną należałoby wówczas być). Cel wyjazdu był odległy, choć znowu nie tak bardzo. Jak się mieszka na Mazurach, wystarczy poświęcić jedną noc, by "JUŻ" o poranku, po 12-13 godzinach pociągowej przeprawy, obudzić się w Zakopanem. W Zakopanem, które swoją nazwę ma nie bez powodu i które zimą przyjezdnym wydaje się jednym z piękniejszych miejsc na świecie. Wszystko tam jest pokryte grubą iskrzącą się pierzynką i wygląda niczym z baśni Andersena. Uwielbiam jego klimat o tej porze roku. No, ale przecież nie w mieście samym spędzam święta. Rozkoszując się atmosferą miejscowości, powoli kierujemy się w stronę busa i ruszamy do jednego z wejść do Tatrzańskiego Parku Narodowego. To właśnie wśród gór, wewnątrz schroniska górskiego przeżywamy ten mistyczny czas.


Iwaniacka Przełęcz.


Nigdy nie brakuje tam śniegu... Przy tym, nie jest to jeden rodzaj śniegu a kilka! Podobno północne państwa mają w swoich słownikach kilkanaście słów na określenie różnych jego typów... zwykle dziwimy się tym, bo wydaje się to niespotykane a tymczasem my też moglibyśmy kilka z nich zobrazować własnymi przykładami. Najbardziej podoba mi się ten, lekko zmrożony, który odkłada się na podłożu, bądź gałązkach sporymi, cieniusieńkimi, kryształowymi płytkami. Wszystko wygląda wówczas, jak posypane przezroczystymi blaszkami. Gdyby delikatnie zebrać trochę na dłoń, można usłyszeć ciche, jakby metaliczne brzmienie...
Do tego, dzięki promieniom słońca padającym pod odpowiednim kątem, w niższych partiach lasu, można zaobserwować, jak płatki śniegu mienią się wszystkimi kolorami tęczy, tworząc wielobarwną mozaikę. W towarzystwie dostojnych drzew iglastych, ozdobionych białymi poduszeczkami wszystko wygląda tajemniczo i urzekająco. Jakby ktoś rozsypał okruchy rubinów, szmaragdów, szafirów, diamentów... Już wiem, jak rodziły się pomysły na bajki dla dzieci... ;) 

Nawet jeśli jest mróz, idąc szybkim krokiem, będąc opatulonym polarowymi bluzami, mając na dłoniach rękawiczki a na uszach czapki - nie marznie się. Dzisiejsze udogodnienia zapewniane przez firmy produkujące odzież termoaktywną uprzyjemniają wędrówkę. Nie pocimy się, nie wychładzamy, nie mokniemy a gorąca herbata lub barszcz w termosie skutecznie rozgrzewa cały organizm. Batoniki i kanapki pokrzepiają. Tylko czasem usta drętwieją od ujemnej temperatury i ciężko coś powiedzieć, ale to mija... z czasem. Jeśli jest zimno a włosy mamy rozpuszczone, zamarzają na nich kropelki pary wodnej... ciężko to potem rozczesać, ale efekt do zdjęcia jest interesujący ;)

Szlaki zimą co prawda nie należą do najłatwiejszych - wiele z nich jest nieprzetartych, oblodzonych i śliskich, znaki często są zasypane i niewidoczne a padający śnieg skutecznie potrafi zakryć wszystkie ślady, które pozostawiamy po sobie, ale ja lubię po nich chodzić. Zawsze mam przy sobie mapę, latarkę i kijki trekkingowe, dzięki którym mogę zachować równowagę, jeśli grunt pod butami jest niepewny. Bez kijków nawet najprostsza ścieżka w grudniu potrafi przemienić się w prawdziwe piekło (choć piekło to chyba nie najlepsze słowo w tym mroźnym przypadku). Do dziś wspominam jedną z gorszych wycieczek sprzed jakichś 6-7 lat na... Nosal. Tak, na Nosal. Trakt, który jest bodaj najłatwiejszy z możliwych, był tak zlodowaciały, że każdy krok był mordęgą. Cud, że żadna z nas nie połamała wtedy nóg, albo nie wyrżnęła głową w ziemię. Potem postanowiłyśmy zakupić kijki ;).

.








Ciekawe za to jest inne zjawisko, nad którym zawsze zastanawiam się będąc w schronisku... bo ono (którym by nie było) zawsze jest pełne górołazów i turystów. No właśnie - ONO zawsze jest pełne. Za to szlaki prawie zawsze są zasypane i rzadko kiedy widać na nich ślady stóp (a czasem nie pada w ogóle przez 2-3 dni). Często nurtuje mnie to, w jaki sposób ludzie ci spędzają czas, bo prawie nigdy nie natykamy się na nikogo w trakcie naszych wycieczek. Za to jak wracamy, widzimy wszystkich siedzących we wspólnej sali i pałaszujących lub pijących coś na rozgrzewkę... ale może to tylko taki powtarzający się zbieg okoliczności. 
Faktem jest, że szlaki przecierać trzeba często samemu, co z jednej strony wydłuża wędrówkę i zabiera zdecydowanie za dużo energii, ale z drugiej strony przynosi satysfakcję, jakich mało. Brodzenie po kolana w śniegu, kiedy cały czas człowiek zapada się na głębokość 40 cm to doprawdy ciekawe przeżycie.

Za to, jeśli już pokonamy te wszystkie trudności, oczom naszym ukazują się (o ile nie ma mgły albo chmur) widoki nie z tej Ziemi. U naszych stóp leży świat i całe jego piękno. Pod sobą mamy cały jego majestat a nad sobą już tylko niebo. Wbrew pozorom, zimą na wysokościach jest dużo cieplej - zdarza się, że nie wieje zaś ciepłe promienie słońca łaskoczą nas po twarzy. W takich okolicznościach najradośniej spędza się czas. Święta stają się jakby bardziej - uroczyste. Człowiek łączy się z naturą, ze światem. Wszechogarniająca cisza, ledwo słyszalny pisk bezgłosu wypełnia głowę i zatyka uszy. Nie ma nic więcej, poza istnieniem.


W drodze na Ornak.

Widok z drogi na Ornak.

A co z wieczerzą wiligijną? Oczywiście, że jest! Choć może niezupełnie tradycyjna... Prawda jest taka, że oprócz tego, co można kupić sobie w schronisku, to co się je trzeba sobie najpierw wnieść na własnych plecach. Z tego powodu różnorodność dań jest nieco ograniczona. Ale! Zawsze jest barszcz czerwony. I uszka. Jest też "ryba" po grecku, choć niezupełnie, bo w wegetariańskiej, sojowej wersji. Bywa bigos lub pierogi, w zależności od tego, na co się zdecydujemy w domu. Jest świąteczne ciasto, ale upieczone już przez załogę naszego schroniska. Czasem są... choć to już nie gości na polskich stołach w te dni: słodkie naleśniki, albo prażony ser z frytkami. Nigdy nie brakuje pomarańczy i mandarynek. Jest Coca-cola, lub Pepsi (niezbędnik świąteczny), herbata, słodycze, oscypki, zupki chińskie i gorące kubki ;). Ostatnio było też czerwone wino i odrobina wiśniówki. To pierwsze zresztą pojawiło się na stole dzięki naszym współlokatorom z pokoju i stało się przyczynkiem do naszej przesympatycznej integracji... bo święta z dala od rodziny wcale nie muszą być samotne. W zeszłym roku odbyły wręcz przeciwnie - w bardzo przyjaznej atmosferze. Kolację spożywaliśmy w kilka osób w różnym wieku, do tego popijaliśmy wino a języki rozwiązywały się coraz bardziej. Było dużo opowieści i śmiechu. Było radośnie, czyli tak, jak powinno być.


Wigilijny stół.














  


No właśnie - a jak Wy spędzacie święta? Wyjeżdżacie gdzieś? Co sądzicie o alternatywnym obchodzeniu wielkich uroczystości? Próbowaliście kiedyś przeżywać ten czas w innych niż typowe miejscach?

piątek, 14 grudnia 2012

Jak autostopować? Poradnik autostopowicza cz. III

 JAK WYBRAĆ TRASĘ?

Przede wszystkim poruszamy się po możliwie najgłówniejszych drogach z uwagi na duży ruch, jaki na nich panuje. Nie zbaczamy na wiejskie dróżki, ani tym bardziej na leśne. Absolutne minimum przy dalekich trasach to drogi wojewódzkie. Wbrew pozorom na nich bywa nawet czasem łatwiej, bo kierowcy zatrzymują się bez obaw, że ktoś wjedzie im w tył auta a nas ręce tak nie bolą, bo nie trzeba ich trzymać w górze non stop. Z drugiej strony, na takich drogach ruch szybciej zamiera, w święta lub o skrajnych porach dnia może być naprawdę trudno. Warto pamiętać o tym, że im niższa w hierarchii droga, tym częściej będziemy się przesiadać. Po małych drogach ludzie jeżdżą z reguły  "od miasta do miasta". Jeśli chcemy złapać coś od razu na kilkadziesiąt czy kilkaset km, lepiej wybierzmy drogę krajową, ekspresową lub autostradę.

GDZIE AUTOSTOPOWAĆ?

  • WYLOTÓWKA

Miejsce najbardziej domyślne, zwłaszcza jeśli dopiero rozpoczynamy swoją podróż. Najlepiej poszukać dogodnego miejsca do zatrzymania się (zwłaszcza, że jeszcze mamy na to siły), czyli zatoczki autobusowej, zjazdu, szerszego pobocza, wyjazdu z bocznej drogi.

  • GDZIEŚ W PÓŁ DROGI

Wydaje mi się, że jest to miejsce najlepsze do złapania okazji. Dlaczego? Dlatego, że działa na podświadomość kierowców - jeśli jakoś już tu dotarliśmy, przecież musimy się też jakoś wydostać. Czasem mam wrażenie, że włącza im się instynkt wybawiciela, bo w "nigdzie" stoi się zazwyczaj najkrócej. 
Nie wolno jednak zapominać o kilku zasadach. Nie stajemy na zakręcie, bo słabo nas widać a do tego stwarzamy zagrożenie. Nie pod górkę, bo mało komu będzie się chciało ruszać z ręcznego. Nie na odcinku z podwójną linią ciągłą, bo w obawie przed mandatem potencjalna część samochodów umknie, udając, że nas nie widzi, albo pukając się w czoło.
Oczywiście - złapać stopa można wszędzie (i czasem pozornie najgorsze miejsce okazuje się szczęśliwe). Wiadomo, że jeśli mamy ciężki bagaż, z nieba leje się żar a przed nami jest wzniesienie i znak - ostre zakręty na odcinku 15 km - nie pchamy się tam, tylko próbujemy swoich sił tu, gdzie jesteśmy - prędzej czy później coś się zatrzyma. ...ale jeśli mamy możliwość - lepiej wyeliminować czynniki zmniejszające nasze szanse. 

  • MIASTO 

Czasem  zdarzy się tak, że trzeba będzie łapać stopa w terenie zabudowanym, ale wtedy albo łapmy zupełnie na początku, licząc na to, że ktoś nas przewiezie przez całe miasto (rzadko, ale zdarza się), albo czym prędzej idźmy/jedźmy autobusem na wylotówkę. W centrum mamy szanse bliskie zeru.

 

  • AUTOSTRADY, czyli tam, gdzie raczej nie wolno... ;)

Autostrad nie unikniemy (zakładając, że podróżujemy po krajach, które dysponują ich rozsądnych rozmiarów siecią), więc trzeba nauczyć się po nich poruszać. Za pierwszy razem, kiedy jechałam do Francji, czułam nie lada strach, bo jakoś trzeba było przedostać się przez Niemcy. Otóż... jest kilka sposobów na łapanie stopa, ale wszystkie zależne są od państw. Dla przykładu: 

W Niemczech wysiadamy zawsze na stacjach benzynowych (najlepiej jak największych), zwanych Tankestelle. Warto sprawdzić wcześniej, gdzie będzie stacja, na której chcemy wysiąść (są mapy, na których jest to oznaczone; ewentualnie możemy śledzić znaki przy drodze - na tablicach zwykle jest informacja w jakiej odległości znajduje się kolejny zjazd). Unikamy parkingów, na których jest tylko toaleta, bo wydostać się z nich jest BARDZO TRUDNO. Taktyka, jaką stosujemy jest zależna od nas. Możemy pytać, albo ustawić się przy wylocie ze stacji, ale tak, żeby nie wykraczać na autostradę. Łapiemy tylko tych, którzy wyjeżdżają na drogę. Nigdy tych, którzy po niej już pędzą. (Chyba, że ktoś wysadził nas na środku drogi i nie mamy wyjścia, co też się czasem zdarza, ale niezbyt często. O dziwo - wówczas nawet w Niemczech, ktoś szybko łamie prawo i nas zabiera ;) ). Powód jest prosty - nasi sąsiedzi chorobliwie przestrzegają przepisów ruchu i jeśli będziemy robić coś "nie tak", szybko zgłoszą to policji. A policja przyjeżdża prędko...
Podobne zasady obowiązują m.in. w Norwegii, Szkocji, Austrii czy Grecji .

 W Polsce, jeśli jakimś trafem w ogóle zahaczymy o autostradę, powinniśmy zatrzymać się na wyjeździe z miasta, lub na przydrożnej stacji benzynowej. Ja kiedyś w okolicach Szczecina łapałam stopa po prostu na środku drogi, bo kierowca tak wysadził mnie i kolegę. Nie było łatwo, ale po pewnym czasie ktoś się zatrzymał.

We Francji najdogodniejszym miejscem do pozyskania podwózki są bramki płatnicze, tzw. peage. Tu wszyscy zwalniają, a za bramkami jest wystarczająco dużo miejsca, żeby zjechać na bok i zatrzymać się. Można próbować zarówno przed, jak i za bramkami.

W Macedonii, jak już opisywałam tu [zob.], stopa można łapać wszędzie. Wyczekiwanie na stacjach benzynowych jest niewskazane.

 

ZACHOWANIE

Jeśli już udało nam się coś złapać powinniśmy pamiętać o kilku zasadach zachowania (dobrego dla nas i kierowcy). Przede wszystkim nie zapominajmy o grzeczności i kulturze. Są różne typy właścicieli samochodów, ale z całą pewnością każdy oczekuje przynajmniej przywitania się. Podziękowanie także będzie mile widziane. Powinniśmy być przyjaźni, ale nie narzucający się. Dostosujmy się do kierowcy i rozmawiajmy z nim, jeśli tego oczekuje, ale jeśli jest milczkiem - nie bombardujmy go opowieściami. Nie zachowujmy się podejrzanie, ani gwałtownie. Unikajmy rozmów o rozbojach, niebezpieczeństwach i innych sprawach, które mogą wystraszyć naszego dobrodzieja. Nie prowokujmy do kłótni, nie rzucajmy dwuznacznych podtekstów. Przecież chcemy tylko podróżować a nasze intencje nie mają drugiego dna. Nie bądźmy roszczeniowi - jeśli chcemy przekonać człowieka, żeby podwiózł nas w dogodniejsze miejsce - możemy delikatnie mu zasugerować/ zapytać.

JAK DOBRZE WYSIĄŚĆ?

Warto po raz drugi upewnić się, dokąd jedzie kierowca, zwłaszcza, jeśli na początku zauważamy, że nie posługuje się zbyt dobrze językiem, w jakim rozmawiamy. Można skorzystać z mapy i ostatecznie rozwiać wątpliwości.
Jeśli jedziemy TIR-em lub osobówką z CB radio, dobrym pomysłem jest popytanie, czy nie znalazłby się ktoś, kto by nas przechwycił i zabrał w dalszą drogę. Tak przejechałam kiedyś z Mazur aż za Gniezno, ani chwili nie czekając na samochód. 
Można też, jeśli choć trochę zaprzyjaźnimy się z kierowcą, grzecznie i delikatnie zapytać czy nie byłoby możliwości podwiezienia nas do wylotu (czasem jest to problem, ale nie zawsze). Możemy też wcześniej przygotować grunt pod to. Poutyskiwać trochę na poprzedniego kierowcę, który wysadził nas w bardzo, ale to bardzo złym miejscu, co zmarnowało nam dużo czasu i energii, albo możemy pomarudzić nt. ciężkości naszych plecaków. W niektórych sytuacjach to pomaga. Bywa, że kierowca, który nigdy nie podróżował tak jak my, w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką różnicę robi nam dobre wysadzenie. Kiedy go uświadomimy, często chce pomóc. W końcu nie nadkłada tym wiele czasu. 

Tu taka moja obserwacja: dużo częściej zostajemy podwiezieni do dobrego miejsca za granicą niż w Polsce. Szczególnie uczynni byli w tej kwestii Norwegowie i Macedończycy. Oni praktycznie nigdy nie wypowiadali magicznego zdania: No, ja tu skręcam. Pytali raczej: dokąd chcecie jechać? Oczywiście to nie tak, że w innych krajach się to nie zdarza. Zdarza się. W Polsce też, ale rzadziej. 

Dlatego trzeba pamiętać, żeby wcześniej wybrać sobie miejsce postoju. Broń Was los, żeby wysiadać w środku miasta, zwłaszcza dużego (chociaż i wioski potrafią być złośliwie długie). Nigdy nie wyskakujemy w centrum, bo przynajmniej godzina zmarnowana. Ja po tych wszystkich latach opracowałam sobie taki system: jeśli zbliżamy się do dużego miasta, wysiadam kilka wiosek wcześniej (na tyle wcześniej, żeby wioski nie były już nieoficjalnymi dzielnicami owego) i tam łapię coś, co jedzie w dalszą trasę. Trzeba się przygotować na to, że większość zatrzymujących się będzie jechała właśnie do tutaj, ale przy odrobinie cierpliwości czekanie na kogoś, kto przewiezie nas poza miasto, jest metodą naprawdę skuteczną. Inaczej możecie skończyć tak jak ja w Poznaniu, o czym pisałam tu [zob.].


BEZPIECZEŃSTWO

Dla własnego bezpieczeństwa stosujemy się do zasad opisanych powyżej i nie zapominamy o tym, by być w kontakcie z kimś z zewnątrz. Zawsze warto dawać znać z drogi, żeby ktoś jeszcze wiedział co się z nami dzieje. Jeśli załoga samochodu wygląda nam podejrzanie - po prostu podziękujmy wymyślając jakąś wymówkę. Nigdy nie wsiadam, jeśli w aucie jest więcej niż 2 mężczyzn. Jeśli tych dwóch, co już w nim jest wzbudza moje obawy - rezygnuję także. Jeśli nie czujemy się pewnie a już wsiedliśmy, możemy spisać nr rejestracyjny samochodu (naklejka na szybie) i wysłać go komuś smsem. Świadomość, że ktoś ma na niego namiary, na pewno ostudzi zapędy potencjalnego złoczyńcy.  Nie powinno się też tracić kontaktu ze swoimi rzeczami - miejmy je zawsze przy sobie. Nie odchodźmy od samochodu podczas postoju (ewentualnie róbmy to pojedynczo, zostawiając naszego towarzysza na warcie). Nigdy nie wrzucajmy do bagażnika bagażu podręcznego. Duże plecaki zazwyczaj tam lokuję, bo tak jest najwygodniej. Dla pewności, dopóki do auta nie wsiądzie pierwsza osoba, nie zamykam ani bagażnika, ani tylnych drzwi. Przy wrzucaniu bagażu na siedzenia także warto zachować tę kolejność - bagaż, człowiek, drugi bagaż, drugi człowiek. Lepiej przy tym, aby jako pierwszy wsiadał chłopak. Z powyższego wynika, że bezpieczniej nie jeździć samotnie. 

Póki co nie miałam złych doświadczeń w jeździe autostopem, mimo, że zdarzyło mi się kilka razy nagiąć zasady bezpieczeństwa. Dopiero później uświadamiałam sobie, czym ryzykowałam.Oczywiście, nie wszyscy muszą być złodziejami i złoczyńcami. Prawdopodobieństwo spotkania kogoś takiego wcale nie musi być duże. Czasem na wyrost stosujemy wspomniane zasady, bo lepiej dmuchać na zimne i wyrobić sobie nawyk czujności. 

Rafał łapie stopa w Estonii.

Życzę sobie i tym z Was, którzy autostopują, bądź dopiero zamierzają spróbować - samych bezpiecznych przejazdów i wyłącznie miłych przygód. 


Jakie Wy macie doświadczenia? Podzielcie się uwagami w komentarzach! :)

wtorek, 4 grudnia 2012

Jak autostopować? Poradnik autostopowicza cz. II

Dzień dobry. Tak, jak obiecałam - dziś kolejna część rozpoczętego cyklu. Nie będzie to jednak część ostatnia, tak jak poprzednio przewidywałam. To, co chciałabym Wam przekazać jest na tyle obszerne (a nie chcę opisywać tego pobieżnie), że zmuszona byłam podzielić to na kilka (i tak długich) notatek. Dzięki temu będę mogła opowiedzieć wszystko dokładnie i wyczerpująco. Dziś o przygotowaniach i o tym, jak łapać. Następnym razem...  [o tym na dole strony]

 

SPOSOBY ŁAPANIA

  • na kciuka/rękę

    Najpopularniejszy sposób. Polega na tym, by stanąć przy drodze, wyciągnąć rękę  i... czekać. Aż się coś zatrzyma. Niby nic takiego, ale trzeba pamiętać o kilku dodatkowych sprawach. Przede wszystkim - jesteśmy normalnymi podróżnikami i chcemy, aby kierowca to dostrzegał - nie zachowujmy się więc dziwacznie, ani podejrzanie. Nie chowajmy nic za plecami, ani tym bardziej nie wysyłajmy części naszej załogi za krzaki, drzewo czy do rowu - schowanie się nic nie da a kierowca, który się zatrzyma - ucieknie zapewne z piskiem opon, kiedy zobaczy wybiegających z ukrycia (tak sądzę). Warto znać też gesty i symbole obowiązujące w krajach, w których łapiemy, bo np. w Grecji wyciągnięty kciuk = wystawiony środkowy palec.

    Dobrze jest się uśmiechać i wyglądać pogodnie - zwykle przez pierwsze  godziny ma się na to siłę, więc warto korzystać. Jeśli stoimy dłużej - zwykle tracimy entuzjazm, ale to nie znaczy, że bez rozdziawionej gęby polegniemy. Jeśli jesteśmy zmęczeni - mamy prawo nie cieszyć się, jak głupi do sera, zwłaszcza jeśli pada deszcz, wieje zimny wiatr, albo to, albo tamto... Wbrew pozorom na strapioną minę też można złapać samochód, zwłaszcza jeśli jest się dziewczyną - bo przecież - jak tu nie pomóc, "kobiecie w opresji". ;) Nie przesadzajmy jednak z braniem "na litość", bo mimo wszystko większość kierowców woli radosne towarzystwo.

    Starajmy się nie odwracać i nie zakrywać twarzy. Oczywiście, jeśli stoimy pod słońce, z nieba leje się żar a my kwitniemy już długo (albo przestajemy kwitnąć a zaczynamy usychać) nie ma sensu ryzykować swojego zdrowia i samopoczucia, więc korzystajmy z nakryć głowy czy okularów od słońca. Jeśli mamy w pobliżu łazienkę (bo stoimy przy stacji benzynowej) - polewamy się wodą (jestem wielką zwolenniczką tego sposobu walki z gorącem) - nam przynosi to ulgę, a z reguły schniemy tak szybko, że nie musimy bać się, że zniechęcimy kierowców naszymi mokrymi ubraniami. Kierowca też człowiek, a udar słoneczny nie jest dobrym towarzyszem podróży.

    Plecaki ustawiamy tak, żeby były widoczne z ulicy - wszak zawsze to ciekawiej podwieźć wędrowca, niż zwykłego człowieka jadącego do miasta. Nie wystawiajmy ich jednak na ulicę - raczej dyskretnie na poboczu, ale przed nami. Pomaga także trzymanie mapy i przyglądanie się jej  - sprawdzone.
  • na kartkę

    Obowiązują wszystkie powyższe zasady, z tym, że zamiast ręki, wystawiamy w stronę kierowców - tabliczkę z nazwą miejscowości, do której jedziemy. No i teraz tak: z jednej strony fajnie trzasnąć na niej szumny napis: "Mongolia", ale to działa tylko na niektórych. Zdecydowana większość pomyśli sobie: nie jadę aż tak daleko, cóż im da moje 100 km i nie zatrzyma się wcale. Lepiej pisać wskazać kierunek drogi i podać "stacje pośrednie" - np. najbliższe duże miasto - wtedy nie stracimy tych kierowców, którzy jadą w interesującą nas stronę, ale nieco inną drogą.

    Wiele osób twierdzi, że na kartkę łapie się łatwiej, bo kierowcy wiedzą, gdzie jedziemy i chętniej się zatrzymują. Czy tak jest faktycznie? Ciężko powiedzieć. Ja jestem zwolenniczką kciuka, bo z reguły nie chce mi się pisać na każdym przystanku. Jeśli łapię już długo - zmieniam taktykę. Skuteczność tej metody zależy też od kraju. We Francji zdecydowanie zdaje egzamin i jest dużo skuteczniejsza. W Macedonii raczej się nie sprawdza i utrudnia. W Polsce - nie ma wg mnie większej różnicy, którym sposobem autostopujemy. :)
  • na pytanie

    Jeśli jesteśmy na stacji benzynowej, możemy wypróbować bezpośrednie pozyskiwanie kierowców. Żeby to zrobić, po prostu podchodzimy do poszczególnych samochodów i pytamy, czy istnieje szansa podwiezienia nas w tym a tym kierunku. Jeśli jest - cieszymy się, jeśli nie - grzecznie dziękujemy i odchodzimy.

    Sądzę, że jest to najskuteczniejszy sposób, choćby dlatego, że ludzie mając szansę przyjrzeć nam się z bliska, czują mniejsze zagrożenie. Poza tym wykorzystujemy brak asertywności. No i - jeśli zaczepiamy kogoś na postoju - ma on czas na ewentualne zrobienie nam miejsca w środku (gdybyśmy łapali go na drodze - nie zatrzymałby się, bo nie miałby miejsca). Z drugiej strony - trzeba mieć dużo dystansu do siebie, samozaparcia i odporności psychicznej, bo odmowy zdarzają się często. Zdarza się też, że ktoś nas zabierze, ale potem przez całą drogę daje nam do zrozumienia, że jesteśmy nieproszonymi gośćmi.

     Z powyższego powodu rzadko proszę kogoś o zabranie mnie gdzieś. Nie lubię całej tej żebraniny i wolę postać trochę dłużej. Poddaję się dopiero, gdy sytuacja jest krytyczna i już naprawdę nie ma innego wyjścia, żeby się wydostać.

    PRZYGOTOWANIE 

    • ekwipunek

      1. Koniecznie WODA, (przynajmniej 1 l na osobę) bo nigdy nie wiadomo, ile będziemy stać, ani czy b. szybko będziemy mogli uzupełnić zapas.
      2. Krem z filtrem - zwłaszcza na dłonie, twarz i ramiona, ale przy dłuższym autostopowaniu to właściwie na wszystko, co choć trochę odkryte. 
      3. Coś od słońca - na głowę, a jeśli jedziemy do gorącego kraju - także na ramiona.
      4. Coś od deszczu.
      5. Okulary przeciwsłoneczne.
      6. Rękawiczki i czapka, jeśli jedziemy do zimnego kraju, gdzie wieje, pada i odmraża kończyny. 
      7. Mapa, możliwie jak najbardziej dokładna, żeby wiedzieć, gdzie znajdują się te wszystkie wioski i wioseczki, do których jadą nasi kierowcy. 
      8. Tabletki przeciwbólowe.
      9. Namiot i śpiwór, bo czasem trzeba przespać się w terenie (jeśli jedziemy dalej).
      10. Dodatkowy plecak/torba na najpotrzebniejsze rzeczy, które NIE MOGĄ zginąć.
      11. Odpowiedni strój. 

      Jaki to jest odpowiedni strój? Otóż - przede wszystkim - NIEPROWOKUJĄCY. Dziewczyny powinny starać się wyglądać skromnie i nie kojarzyć się z obiektami sexualnymi. Dla ich własnego bezpieczeństwa. Może i łatwiej zatrzymać kogoś, jeśli zaprezentuje się swoje walory, ale wtedy nie mamy gwarancji czy ten ktoś będzie chciał nas podwieźć, czy będzie oczekiwał czegoś więcej. Wybieramy wiec raczej spodnie, niż spódnice i zwykłe, niewydekoltowane koszulki/bluzki. Jedyne okoliczności, w których naginam te reguły, to ponad 30-stopniowy upał, w którym nie da się podróżować w długich spodniach. Warto wtedy jednak ubrać się bardziej wakacyjnie, niż sexownie. Można też zabrać ze sobą cienkie lniane ubrania, wtedy nawet długie nogawki i rękawy nie są uciążliwe.

      Dobrze sprawdzają się koszule, bo elegancki ubiór utwierdza kierowców w tym, że nie jesteśmy groźni. Tak samo czynią jasne kolory - dobrze działają białe część garderoby. Wakacyjne dodatki - słomkowy kapelusz, kolorowe elementy odzieży, bransoletki, itp. także przyciągają wzrok kierowców. Liczy się również czystość - mało kto będzie chciał zaprosić do swojego auta kogoś ubłoconego. Inaczej bywa z deszczem - jakkolwiek niektórych zniechęca fakt, że jesteśmy mokrzy, innych motywuje konieczność niesienia pomocy.

      Różnie to bywa z subkulturami. Niby tracimy część potencjalnych kierowców, gdy mamy na sobie odzież typową dla naszej grupy kulturowej, ale jeśli spojrzeć z innej perspektywy - zdobywamy tych, którzy mają z nami coś wspólnego.Grunt to nie przesadzać i ubrać się tak, żeby było nam wygodnie i swobodnie.

       

    •  logistyka

      Dobrze przed rozpoczęciem podróży przygotować sobie trasę, jaką chcemy podróżować, żeby wiedzieć mniej więcej, przez jakie miasta będziemy jechać. To ustrzeże nas przed każdorazowym sprawdzaniem na mapie, czy dane wielkie miasto leży w ogóle na naszej drodze. Warto też opracować plan B i C, na wypadek gdybyśmy trafili na kogoś, kto jedzie w podobnym kierunku, ale nieco inaczej. Spontaniczność i elastyczność w doborze dróg często ułatwia przemieszczanie się. 


Jeśli znacie jakieś inne skuteczne metody łapania stopa, albo uważacie, że jeszcze coś niezbędnego  powinno pojawić się w ekwipunku  - podzielcie się tym w komentarzach :).

Tyle na dziś....
o tym, gdzie łapać i co robić, żeby skutecznie przemieszczać się dalej - już za kilka dni. :)