środa, 24 października 2012

Jak podróżować po Jordanii, część II. Jordański system autobusowy i service taxi, czyli - co łączy nieustanne przystanki i smród papierosów?

 Dzień dobry. 


Serwuję Wam, drodzy Goście mojego bloga, ciąg dalszy transportowych opowieści z Jordanii. Od razu na wstępie zaznaczam, że pierwsza, górna partia notatki ma charakter raczej poradnikowy niż rozrywkowy, więc niezainteresowanych technicznym zapleczem Ammanu, zapraszam do rzucenia okiem na niższe akapity (tuż po gwiazdkach) :). Pierwsze informacje zamieszczam głównie dlatego, że sama bardzo usilnie i bez skutku poszukiwałam ich, będąc na wyprawie i wierzę, że jeśli ktoś znajduje się właśnie w stolicy Jordanii i czuje się nieco zdezorientowany - znajdzie tu pomoc.



AMMAN


Zasadniczą kwestią dla poruszania się po stolicy i poza nią, jest zapoznanie się z rozkładem dworców i powiązanych z nimi kierunków odjazdu autobusów. Nie jest to takie proste, jeśli ma się ze sobą lekko nieaktualny przewodnik (bo niestety Lonely Planet wznowił wydanie ze dwa miesiące po zakupie Agi) i nagle okazuje się, że ten czy ów dworzec już nie istnieje, albo ma kilka nazw i nie wiadomo które są które...
 Tak czy inaczej, mamy 4 główne punkty: 

- Northern Bus Station + Tabarbour BS. – północny kompleks autobusowy, zwany przez niektórych także Al-Shamal (zastąpił wcześniej funkcjonujący Abdali BS). Obsługuje głównie autobusy jadące na północ, m. in. do Jerash, ale można tam złapać także transport do popularnych miejsc na płd., np. do Madaby. Stąd odjeżdżają też autobusy na lotnisko - tzw. Airport Express Bus. Ich koszt to 3 JD, czas jazdy - ok. 45 min. Odjeżdżają co godzinę od 7 rano do późnego wieczora. Z centrum (Downtown) dostajemy się tam białym service taxi z punktu zbiorczego naprzeciwko Palace Hotel (ok. 400 fils/os = 0,4 JD*).

- Mahattan BS. – Zastępuje wcześniej istniejący Raghadan BS. Tym razem więc zamiast z ogromnego, świetnie przystosowanego budynku dworcowego, odjeżdżamy z samego środka targowiska, spomiędzy straganów i wśród tłumu ludzi. Ciężko go w ogóle znaleźć, bo nikomu normalnemu do głowy nie przyszłoby go tam szukać! Busy stąd jeżdżą na południe, gł. do Madaby. Dostać się tu możemy autobusami miejskimi, np. 426 , 423. 

- Muhajereen BS. – Mały przystanek lokalnych busów, niedaleko centrum (Downtown). Stąd odjeżdżają głównie busy w stronę Morza Martwego. Uwaga: wiele z nich dowiezie nas tylko do miejscowości Rama (18 km przed plażą) i dalej będziemy musieli szukać kolejnego dojazdu. Można stąd, tradycyjnie już, dojechać także do Madaby. Z centrum dostajemy się tu service taxi, które mają swój parking naprzeciwko Amman Palace Hotel (nie mylić z wymienianym wyżej P. H.).
 
- Wahadat BS. – stacja południowa, obsługująca kursy w dół kraju. Nie korzystałyśmy z niej, ale zdaje się, że wysadził nas na niej autobus z Aqaby.



* * * 

Autobusy miejskie, którymi możemy wybrać się na przejażdżkę, korzystając z tych dworców, serwują nam całą masę atrakcji, począwszy od niezapomnianych widoków na niekończący się Amman, lub pół-pustynie (kiedy wreszcie doczekamy się opuszczenia miasta), poprzez zatrzymywanie się DOSŁOWNIE co 5 metrów, a skończywszy na jakże oszałamiającym i relaksującym zapachu spalanego tytoniu. No właśnie. Bo mentalność Jordańczyków jest już taka, że nikt tam nie bierze pod uwagę "nie-palaczy". Palą wszyscy mężczyźni, a skoro nikt nie nie pali, to po co słuchać się obrazków z przekreślonym papierosem, porozklejanych wszędzie, gdzie się tylko da? Nie sądzę, żeby ktokolwiek przejmował się grupkami dzieci, siedzącymi gromadnie na dzielonych dwóch siedzeniach, albo młodymi kobietami, z których przecież znaczna część prawdopodobnie właśnie jest w ciąży. To nic, że przed twarzą, frontalnie, błyszczą się dwie, sporych rozmiarów naklejki, a boczne drzwi pojazdu opatrzono napisem "nie palić". Po kolei (nie żeby jednocześnie!) kilku panów zapala bezmyślnie swoje skręty i pyka później przez następne 5 minut (jeden po drugim), wypuszczając do wnętrza samochodu tumany dymu i zmieniając atmosferę w gęstszą i bielszą. A przecież i tak kurzu w powietrzu jest sporo... 
Kamień milowy zaliczamy, kiedy autobus zatrzymuje się na stacji benzynowej. O ile jestem w stanie zrozumieć, że lekceważy się pouczające obrazki, o tyle zignorowanie wielkich plansz, rozwieszonych przy każdym dystrybutorze paliwa, a głoszących groźne hasło: Smoking forbidden by law, wydaje mi się już co najmniej nieostrożne i głupie. Nieposłuchanie własnego zmysłu samozachowawczego - tym bardziej. Wypełniony dziećmi i kobietami autobus stoi przy zbiornikach z paliwem we wiadomym celu. W nieznanym za to mi celu jeden z pasażerów wysiada z zapaloną fajką w ręce i zaczyna wokół tych zbiorników krążyć. Temperatura przekracza 35 stopni. Jest południe. Siedzimy i czekamy.. Zastanawiamy się czy uda nam się opuścić to miejsce, czy za chwilę z hukiem wylecimy w powietrze. 
Nikt nie zwróci uwagi. Nawet kierowca. Za to zdarza się, że upomną cię o odsłonięte kolano...

Żeby jeszcze palono tylko shishe, ale... nie! Niestety.


Drugą sprawą, osłabiającą i rozkładającą na łopatki jest nieustanne stawanie. Wyznaczenie dystansu na 5 metrów naprawdę nie jest przesadzone (o, jakbym chciała, żeby było!). Radosny pojazd co chwilę zjeżdża na pobocze i wysadza kolejnych podróżnych a to przy tym sklepie, a to przy tamtym. Rusza, rozpędza się, już, już wydaje się, że odjedzie chociaż kawaląteczek dalej niż poprzednio... aż tu nagle - znowu zwalnia, zjeżdża, staje... i tak w kółko. Bez końca. W ten sposób 30 km pokonujemy przez godzinę... Po upływie pół godziny idzie się już nawet przyzwyczaić...



            Obok autobusów miejskich, pozamiejskich i żółtych prywatnych taksówek, bardzo ważnym elementem ammańskiego transportu są tzw. service taxi (białe). Odjeżdżają one dopiero, gdy zbierze się 4 pasażerów (chyba, że ktoś zapłaci za wolne miejsca). Działają one na zasadzie autobusów: odjeżdżają z określonych miejsc i poruszają się wyłącznie po wytyczonych trasach. Możemy z nich skorzystać, jeśli nasz cel pokrywa się z drogą kierowcy.  W przeciwnym razie albo będziemy musieli się gdzieś przesiąść, albo zostaniemy odesłani na inny punkt odjazdowy, ALBO zostaniemy wsadzeni do samochodu i wysadzeni ZUPEŁNIE nie tam, gdzie chcieliśmy, bo potraktowano nas jak zapychacze miejsc. Trzeba uważać, być czujnym i przed odjazdem kilka razy zapytać (choć i to nie zawsze pomaga). Skonsultowanie się z mapą bardzo pomaga. Miejmy na uwadze, że z każdego punktu postojowego, service taxi wyrusza w innym, tylko w jednym ustalonym kierunku. Jeśli dokładnie sprawdzimy skąd i dokąd mamy jechać, ten środek lokomocji okaże się szybki i poręczny. Wbrew europejskim przyzwyczajeniom taxi wcale nie muszą być drogie i nie warto czekać na autobusy liniowe. Cena za miejsce jest ustalona na ok. 300-400 fils (0,3-0,4 JD), 500 fils po zmroku. Nie dajmy się więc zwieść wygórowanym cenom, propozycjom w stylu "how much you pay" ani niewydawaniu reszty.

Amman.



   Miało być jeszcze o autostopie, ale wyszło mi trochę za dużo tekstu, więc - zapraszam za kilka dni. Tekst już na Was czeka :).



* 1 JD = 0,9 euro

wtorek, 16 października 2012

"One minute, ten minute" - czyli - jak podróżować po Jordanii i dotrzeć do celu. Jordański transport: busy i taxi.

     Kontynuując cykl transportowy, skupię się tym razem na bardzo ciekawym pod tym względem krajem, jakim jest Jordania. O dobre połączenie międzymiastowe trudno tu niemal jak o niepogodę. Podczas spędzania 2 wrześniowych tygodni przez cały czas, mierzyłam się ze specyficznym systemem komunikacyjnym… a może raczej z jego poważnymi brakami? Śmiem nawet pokusić się o stwierdzenie, że obok Petry, Morza Martwego i śmierdzącego dymu papierosów, kulawa komunikacja miejska jest doskonale obrazującym symbolem tego państwa.

Początek jordańskiej przygody - b. tania, b. nieczytelna pepsi :p
     
 Ten niewielki kraj, położony jakże uroczo pomiędzy Arabią Saudyjską, Irakiem, Izraelem i Syrią, wydawał się doskonałym celem na tak krótki pobyt. Byłyśmy pewne, że uda nam się go zjeździć wzdłuż i wszerz 5 razy, bo przecież największa odległość wynosi ok. 300 km. Mylne nadzieje prysły dość szybko, ale o tym za chwilę. Plan był taki: Przylatujemy do Ammanu, zjeżdżamy na sam dół do Aqaby i wracając po kawałku, zwiedzamy kolejne miejscowości. Wszystko zapowiadało się świetnie. Zapowiadało…

 Pierwsza tura: dojazd do Aqaby.

            Prywatny Jett Bus (z dworca autobusowego Jett*) za 8 JD (1 euro = 0.92 JD) do Aqaby, 4 godziny (można było skorzystać z busa lokalnego, za 6 JD, 5 godz., ale gorąco skłoniło nas do wyboru pojazdu z zapowiadaną klimatyzacją (działała, jak to w krajach arabskich – na słowo honoru :p). 

Widok na drogę z Ammanu do Aqaby. Zdjęcie przez szybę autobusu.

 
I tak przez caaaaaaaaałą drogę.



            Tura druga: dojazd do Petry. 

           Aqaba – Petra: lokalny bus 5 JD, lub Aqaba – Ma’an: bus 2 JD, Ma’an – Petra 1 JD. 
 
Może zdarzyć się i tak, że do Ma’anu (czy gdziekolwiek indziej) dotrzemy po 17:00 (co w opinii większości ludzi jest jeszcze zupełnie normalną porą, a kiedy to ruch wszelki w Jordanii zamiera, albo zamierać zaczyna) – wtedy bardzo możliwe, że będziemy zmuszeni wziąć taksówkę, albo przenocować na miejscu. Taxi z Ma’anu do P. kosztuje ok. 10 JD, w zależności od umiejętności targowania. My obniżyłyśmy cenę z 12 do 8

            Tura trzecia: próba dotarcia z Petry do Karaku. 

Zakończyła się niepowodzeniem i ostatecznie utwierdziła nas w przekonaniu, że plan początkowy musi zostać zmodyfikowany. Uświadomiłyśmy sobie, że bliskie odległości wcale nie muszą oznaczać szybkiego przemieszczania się, ani nawet istnienia połączeń autobusowych (kolei w Jordanii nie ma). To, że coś jest oddalone od nas zaledwie o 70 km, wcale nie musi oznaczać, że zaraz trzeba tam jechać! Tak było i z Karakiem. Podobno istniał jakiś bus, który dwa razy w tygodniu, nie wiadomo o której i kiedy, jechał w tym kierunku, ale – istniał on w sferze „moż’ów” i „chyb’ów”, a więc realnie – nie istniał wcale. Nawet hotelarz nie mógł nam udzielić żadnej wskazówki.
Poszłyśmy więc na dworzec, łudząc się, że trafimy na ów bus–widmo, ale jednocześnie licząc się z tym, że w takiej sytuacji będziemy musiały wrócić się do Ammanu i stamtąd atakować okoliczne miejsca. Skończyło się na drugiej opcji. Bus być może i stał na dworcu, bo ktoś zapytał czy przypadkiem nie jedziemy do K., ale prawdopodobnie na staniu się skończyło, bo…

  

BUSY

 
busy w Jordanii, choć nie są prywatne, odjeżdżają dopiero wtedy, gdy są zapełnione (najlepiej w 100%). Wiąże się to z niekończącym się oczekiwaniem na pozostałych pasażerów czasem godzinę, czasem nawet 2 (albo aż do skutku). W przypadku mniej popularnych tras możemy tak tkwić wieczność, wpatrując się tępo w szybę a ostatecznie po prostu wysiąść, bo: kierowca nigdzie nie pojedzie, jeśli nie zebrał się komplet chętnych.
Tamten bus do Karaku nie był wcale oblegany, dlatego postanowiłyśmy zrezygnować i wybrać ten drugi, do stolicy. Na stanowisku pojawiłyśmy się ok. 10:00. Odjechałyśmy po 11:30… Nie muszę chyba dodawać, jak uciążliwy jest to system dla Europejczyka, który przyzwyczajony jest do ustalonych rozkładów jazdy i który zdecydowanie wolałby spędzić swój czas pykając w zamyśleniu shishę, albo zwiedzając miasto, zamiast siedzieć bezczynnie przed śmierdzącym samochodem i CZEKAĆ. W hałasie, kurzu, smrodzie dymu papierosowego (palą WSZYSCY i z całą pewnością nikt nie zamierza rzucić…) i spalin z silników. Czekanie jest jednak wliczone w cenę i należy się do niego przyzwyczaić. Nie uzyskamy bowiem jasnej odpowiedzi na pytanie: „kiedy startujemy?” Usłyszeć możemy jedynie: „one minute, ten minute”, co w sumie jest równoznaczne z: „kiedy pojedziemy, wtedy pojedziemy”… 

Jordański bus.


Przed zdecydowaniem się na dłuższą trasę powinniśmy też na początku ustalić z kierowcą cenę, licząc się z tym, że i tak, jako turyści prawdopodobnie zapłacimy więcej niż powinniśmy. Nie gódźmy się na: „how much you want”, bo to się nigdy tak nie skończy, ale od razu zawierajmy słowną umowę. Nie dajmy się także nabrać na dopłaty za bagaż – jest to tylko próba wyłudzenia (pamiętajmy o tym, że jesteśmy dla kierowcy łakomym kąskiem, skoro już może więcej policzyć za bilet i nawet jeśli odmówimy opłaty za plecak, raczej nie wyrzuci nas z busa, bo musiałby zamienić nas na tubylca, który nie nabije mu kieszeni…). Bus z Petry do Ammanu kosztował nas po 5 JD.
Gigantycznym utrudnieniem dla turystów jest wspominany już fakt, że większość ruchu miejskiego zamiera, lub znacząco słabnie po 17:00. Oprócz busów (które oczywiście najpierw muszą się zapełnić…) na krótkie odcinki  czy autobusów na b. popularnych trasach (jak np. Madaba–Amman) nie mamy co liczyć na znalezienie czegokolwiek innego, dalej. Przez ten piękny zwyczaj o mało co nie utknęłyśmy pewnego dnia w Ma’an (w którym naprawdę nie warto utykać!) – tyle czasu w Aqabie czekałyśmy na wyruszenie, że do miejsca przesiadki dotarłyśmy o 17:15 (nieziemsko przecież późno!) i tylko po to, żeby dowiedzieć się, że: „no bus! No bus!”… stąd taxówka…

                                                                                                                    TAXI  


Z taksówkami też jest zresztą ciekawie, bo nie znam, póki co, drugiego takiego kraju, gdzie ludzie korzystają z nich tyle, co tu. Wynika to oczywiście z powyższego, bo jeśli nie ma szansy dojechać gdzieś NORMALNIE, trzeba to zrobić za duże pieniądze. W rzeczywistości zresztą wcale nie są aż tak duże, jak mogłyby się wydawać. O ile nie damy się oszukać i nie przyjmiemy pierwszej proponowanej nam stawki. Jako turyści, w dodatku białoskórzy, a więc od razu klasyfikowani, jako Francuzi (nie wiem dlaczego każdy białas musi odpowiadać na pytanie „ça va? a nie np. „kak dziela?”, „wie geht es?”,como esta?”… ale musi) – mamy w portfelach całe góry gotówki czekające tylko na wydanie, możemy zatem hojnie sponsorować arabski sektor usług. Możemy, o ile zaczniemy myśleć, jak człowiek z zachodu, dla którego 1 JD to jedno euro, a więc pi razy drzwi (proporcjonalnie do zarobków) 1 zł – nie ma więc o co ostrzyć kosy i walczyć o grosze. Kiedy jednak podejdziemy do tematu po polsku i każdy denar pomnożymy przez 5, przekonamy się, że rozmawiamy o kwotach 5 razy wyższych niż pierwotne i wówczas każda stargowana suma będzie na wagę złota (zupełnie, jak dla naszych „przeciwników” podczas targowania). Ponieważ podczas pobytu w Jordanii raczej nie uda nam się uniknąć choćby jednej przeprawy z kierowcą taksówki, warto pamiętać o kilku sprawach. Przede wszystkim: cenę ustalamy przed kursem i twardo się jej trzymamy. Przynajmniej 1-2 razy odmawiamy jazdy ze względu na zbyt wysoką cenę a w mgnieniu oka usłyszymy bardziej satysfakcjonującą. Konfrontujemy oferty raczej z aktualnym przewodnikiem niż z „wiarygodnymi” zapewnieniami właścicieli samochodów. Nie pokazujemy, jak bardzo zależy nam na dojechaniu WŁAŚNIE TAM, gdzie zawieźć nas może TYLKO taksówka (zawsze lepiej „zaszantażować”, że w sumie, to równie dobrze możemy się przenieść na dworzec i poszukać sobie jednak jakiegoś tańszego dojazdu…) – im bardziej jesteśmy zorientowani w mieście i świadomi, że zawsze jest jakieś wyjście, tym bardziej będziemy niezależni od wyniku targowania i łatwiej będzie nam zniżać cenę. Nieustępliwość też popłaca. Albo tupet – jadąc z Ammanu do Morza Martwego, stargowałyśmy cenę niższą od podanej w książce (3 lata temu!) tylko dlatego, że upierałam się określonej tam pewnej kwocie. Dopiero później zorientowałam się, że pomyliły mi się strony i cytowałam kierowcy cenę, za 2 razy bliższą trasę ;). 

B. głośny, zawsze zatłoczony Amman nocą.

Orientacyjne ceny przejazdów taxi: 

Amman – Amman Beach Morze Martwe (ok. 50-60 km) – ok. 14-16 JD
Lotnisko – Amman (ok. 40 km) – ok. 20 JD
Visitor’s Centre Petra – centrum Petry – 1 JD
South Beach Aqaba – centrum Aqaby (ok. 12 km) – ok. 5 JD
Madaba – Mt. Nebo (ok. 10 km) – 3 JD


To dopiero połowa. CDN.

Z serii: inne pojazdy :).
Zawsze też można podjechać gdzieś wielbłądem... ;) Aqaba.

 
Wielbłądy w Petrze.





* Schemat dworców ammańskich podam później, jako, że jego rozgryzienie zajęło mi kilka dni i z tego powodu tym bardziej uważam to zagadnienie za istotne.