Kontynuując cykl transportowy, skupię się tym razem na
bardzo ciekawym pod tym względem krajem, jakim jest Jordania. O dobre
połączenie międzymiastowe trudno tu niemal jak o niepogodę. Podczas spędzania 2
wrześniowych tygodni przez cały czas, mierzyłam się ze specyficznym systemem
komunikacyjnym… a może raczej z jego poważnymi brakami? Śmiem nawet pokusić się
o stwierdzenie, że obok Petry, Morza Martwego i śmierdzącego dymu papierosów,
kulawa komunikacja miejska jest doskonale obrazującym symbolem tego państwa.
Początek jordańskiej przygody - b. tania, b. nieczytelna pepsi :p |
Ten
niewielki kraj, położony jakże uroczo pomiędzy Arabią Saudyjską, Irakiem,
Izraelem i Syrią, wydawał się doskonałym celem na tak krótki pobyt. Byłyśmy
pewne, że uda nam się go zjeździć wzdłuż i wszerz 5 razy, bo przecież
największa odległość wynosi ok. 300 km. Mylne nadzieje prysły dość szybko, ale
o tym za chwilę. Plan był taki: Przylatujemy do Ammanu, zjeżdżamy na sam dół do
Aqaby i wracając po kawałku, zwiedzamy kolejne miejscowości. Wszystko
zapowiadało się świetnie. Zapowiadało…
Pierwsza tura: dojazd do Aqaby.
Prywatny Jett Bus (z dworca autobusowego Jett*)
za 8 JD (1 euro = 0.92 JD) do Aqaby, 4 godziny (można było skorzystać z busa lokalnego, za 6 JD, 5 godz., ale
gorąco skłoniło nas do wyboru pojazdu z zapowiadaną klimatyzacją (działała, jak
to w krajach arabskich – na słowo honoru :p).
Widok na drogę z Ammanu do Aqaby. Zdjęcie przez szybę autobusu. |
I tak przez caaaaaaaaałą drogę. |
Tura druga:
dojazd do Petry.
Aqaba – Petra:
lokalny bus 5 JD, lub Aqaba – Ma’an:
bus 2 JD, Ma’an – Petra 1 JD.
Może zdarzyć się i tak, że do
Ma’anu (czy gdziekolwiek indziej) dotrzemy po 17:00 (co w opinii większości
ludzi jest jeszcze zupełnie normalną porą, a kiedy to ruch wszelki w Jordanii zamiera,
albo zamierać zaczyna) – wtedy bardzo możliwe, że będziemy zmuszeni wziąć
taksówkę, albo przenocować na miejscu. Taxi
z Ma’anu do P. kosztuje ok. 10 JD, w zależności od umiejętności targowania.
My obniżyłyśmy cenę z 12 do 8.
Tura
trzecia: próba dotarcia z Petry do Karaku.
Zakończyła się niepowodzeniem i
ostatecznie utwierdziła nas w przekonaniu, że plan początkowy musi zostać
zmodyfikowany. Uświadomiłyśmy sobie, że bliskie odległości wcale nie muszą
oznaczać szybkiego przemieszczania się, ani nawet istnienia połączeń
autobusowych (kolei w Jordanii nie ma). To, że coś jest oddalone od nas
zaledwie o 70 km, wcale nie musi oznaczać, że zaraz trzeba tam jechać! Tak było
i z Karakiem. Podobno istniał jakiś bus, który dwa razy w tygodniu, nie wiadomo o której i kiedy, jechał w
tym kierunku, ale – istniał on w sferze „moż’ów” i „chyb’ów”, a więc realnie –
nie istniał wcale. Nawet hotelarz nie mógł nam udzielić żadnej wskazówki.
Poszłyśmy więc na dworzec, łudząc
się, że trafimy na ów bus–widmo, ale jednocześnie licząc się z tym, że w takiej
sytuacji będziemy musiały wrócić się do Ammanu i stamtąd atakować okoliczne
miejsca. Skończyło się na drugiej opcji. Bus być może i stał na dworcu, bo ktoś
zapytał czy przypadkiem nie jedziemy do K., ale prawdopodobnie na staniu się
skończyło, bo…
BUSY
busy w Jordanii, choć nie są prywatne, odjeżdżają dopiero wtedy, gdy są
zapełnione (najlepiej w 100%). Wiąże się to z niekończącym się oczekiwaniem na
pozostałych pasażerów czasem godzinę, czasem nawet 2 (albo aż do skutku). W
przypadku mniej popularnych tras możemy tak tkwić wieczność, wpatrując się tępo
w szybę a ostatecznie po prostu wysiąść, bo: kierowca nigdzie nie pojedzie,
jeśli nie zebrał się komplet chętnych.
Tamten bus do Karaku nie był
wcale oblegany, dlatego postanowiłyśmy zrezygnować i wybrać ten drugi, do
stolicy. Na stanowisku pojawiłyśmy się ok. 10:00. Odjechałyśmy po 11:30… Nie
muszę chyba dodawać, jak uciążliwy jest to system dla Europejczyka, który
przyzwyczajony jest do ustalonych rozkładów jazdy i który zdecydowanie wolałby
spędzić swój czas pykając w zamyśleniu shishę, albo zwiedzając miasto, zamiast siedzieć
bezczynnie przed śmierdzącym samochodem i CZEKAĆ. W hałasie, kurzu, smrodzie
dymu papierosowego (palą WSZYSCY i z całą pewnością nikt nie zamierza rzucić…)
i spalin z silników. Czekanie jest jednak wliczone w cenę i należy się do niego
przyzwyczaić. Nie uzyskamy bowiem jasnej odpowiedzi na pytanie: „kiedy
startujemy?” Usłyszeć możemy jedynie: „one minute, ten minute”, co w sumie
jest równoznaczne z: „kiedy pojedziemy, wtedy pojedziemy”…
Jordański bus. |
Przed zdecydowaniem się na
dłuższą trasę powinniśmy też na początku ustalić z kierowcą cenę, licząc się z
tym, że i tak, jako turyści prawdopodobnie zapłacimy więcej niż powinniśmy. Nie
gódźmy się na: „how much you want”, bo to się nigdy tak nie skończy, ale od
razu zawierajmy słowną umowę. Nie dajmy się także nabrać na dopłaty za bagaż –
jest to tylko próba wyłudzenia (pamiętajmy o tym, że jesteśmy dla kierowcy
łakomym kąskiem, skoro już może więcej policzyć za bilet i nawet jeśli odmówimy
opłaty za plecak, raczej nie wyrzuci nas z busa, bo musiałby zamienić nas na
tubylca, który nie nabije mu kieszeni…). Bus z Petry do Ammanu kosztował nas po
5 JD.
Gigantycznym utrudnieniem dla
turystów jest wspominany już fakt, że większość
ruchu miejskiego zamiera, lub znacząco słabnie po 17:00. Oprócz busów (które
oczywiście najpierw muszą się zapełnić…) na krótkie odcinki czy autobusów na b. popularnych trasach (jak
np. Madaba–Amman) nie mamy co liczyć na znalezienie czegokolwiek innego, dalej.
Przez ten piękny zwyczaj o mało co nie utknęłyśmy pewnego dnia w Ma’an (w
którym naprawdę nie warto utykać!) – tyle czasu w Aqabie czekałyśmy na
wyruszenie, że do miejsca przesiadki dotarłyśmy o 17:15 (nieziemsko przecież
późno!) i tylko po to, żeby dowiedzieć się, że: „no bus! No bus!”… stąd
taxówka…
TAXI
Z taksówkami też jest zresztą
ciekawie, bo nie znam, póki co, drugiego takiego kraju, gdzie ludzie korzystają
z nich tyle, co tu. Wynika to oczywiście z powyższego, bo jeśli nie ma szansy
dojechać gdzieś NORMALNIE, trzeba to zrobić za duże pieniądze. W rzeczywistości
zresztą wcale nie są aż tak duże, jak mogłyby się wydawać. O ile nie damy się
oszukać i nie przyjmiemy pierwszej proponowanej nam stawki. Jako turyści, w
dodatku białoskórzy, a więc od razu klasyfikowani, jako Francuzi (nie wiem
dlaczego każdy białas musi odpowiadać na pytanie „ça va?” a nie np. „kak dziela?”, „wie geht es?”, „como
esta?”… ale musi) – mamy w portfelach całe góry gotówki czekające tylko na
wydanie, możemy zatem hojnie sponsorować arabski sektor usług. Możemy, o ile
zaczniemy myśleć, jak człowiek z zachodu, dla którego 1 JD to jedno euro, a
więc pi razy drzwi (proporcjonalnie do zarobków) 1 zł – nie ma więc o co
ostrzyć kosy i walczyć o grosze. Kiedy jednak podejdziemy do tematu po polsku i
każdy denar pomnożymy przez 5, przekonamy się, że rozmawiamy o kwotach 5 razy
wyższych niż pierwotne i wówczas każda stargowana suma będzie na wagę złota
(zupełnie, jak dla naszych „przeciwników” podczas targowania). Ponieważ podczas
pobytu w Jordanii raczej nie uda nam się uniknąć choćby jednej przeprawy z
kierowcą taksówki, warto pamiętać o kilku sprawach. Przede wszystkim: cenę ustalamy przed kursem i twardo się jej
trzymamy. Przynajmniej 1-2 razy odmawiamy jazdy ze względu na zbyt wysoką cenę
a w mgnieniu oka usłyszymy bardziej satysfakcjonującą. Konfrontujemy oferty
raczej z aktualnym przewodnikiem niż z „wiarygodnymi” zapewnieniami właścicieli
samochodów. Nie pokazujemy, jak bardzo zależy nam na dojechaniu WŁAŚNIE TAM,
gdzie zawieźć nas może TYLKO taksówka (zawsze lepiej „zaszantażować”, że w
sumie, to równie dobrze możemy się przenieść na dworzec i poszukać sobie jednak
jakiegoś tańszego dojazdu…) – im bardziej jesteśmy zorientowani w mieście i
świadomi, że zawsze jest jakieś wyjście, tym bardziej będziemy niezależni od
wyniku targowania i łatwiej będzie nam zniżać cenę. Nieustępliwość też popłaca.
Albo tupet – jadąc z Ammanu do Morza Martwego, stargowałyśmy cenę niższą od
podanej w książce (3 lata temu!) tylko dlatego, że upierałam się określonej tam
pewnej kwocie. Dopiero później zorientowałam się, że pomyliły mi się strony i
cytowałam kierowcy cenę, za 2 razy bliższą trasę ;).
B. głośny, zawsze zatłoczony Amman nocą. |
Orientacyjne ceny przejazdów taxi:
Amman – Amman Beach Morze Martwe
(ok. 50-60 km) – ok. 14-16 JD
Lotnisko – Amman (ok. 40 km) –
ok. 20 JD
Visitor’s Centre Petra – centrum Petry – 1 JD
South Beach Aqaba – centrum Aqaby
(ok. 12 km) – ok. 5 JD
Madaba – Mt. Nebo (ok. 10 km) – 3
JD
To dopiero połowa. CDN.
Z serii: inne pojazdy :). |
Zawsze też można podjechać gdzieś wielbłądem... ;) Aqaba. |
Wielbłądy w Petrze. |
* Schemat dworców ammańskich
podam później, jako, że jego rozgryzienie zajęło mi kilka dni i z tego powodu
tym bardziej uważam to zagadnienie za istotne.
Ta notka najbardziej mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńale masakra... kraj zdecydowanie nie dla mnie, ja tma wole miec wszystko jasne a do tego nie miec upalu 24h:P
OdpowiedzUsuńW.
No ale pomyśl - jakie wyzwaaaanie :D Ja się spełniłam, jako przewodnik po miastach ^^ Teraz już chyba nigdzie nie dam rady się zgubić ani utknąć :P
Usuńbos dzielna kobieta:) z toba to mozna wszedzie jechac, o ile nie stracisz czasem glowy:P ale to juz twoj taki urok:P
OdpowiedzUsuńW.
Czasem każdy traci głowę :P ale jakoś na szczęście ona potem odrasta :P
Usuń