wtorek, 16 października 2012

"One minute, ten minute" - czyli - jak podróżować po Jordanii i dotrzeć do celu. Jordański transport: busy i taxi.

     Kontynuując cykl transportowy, skupię się tym razem na bardzo ciekawym pod tym względem krajem, jakim jest Jordania. O dobre połączenie międzymiastowe trudno tu niemal jak o niepogodę. Podczas spędzania 2 wrześniowych tygodni przez cały czas, mierzyłam się ze specyficznym systemem komunikacyjnym… a może raczej z jego poważnymi brakami? Śmiem nawet pokusić się o stwierdzenie, że obok Petry, Morza Martwego i śmierdzącego dymu papierosów, kulawa komunikacja miejska jest doskonale obrazującym symbolem tego państwa.

Początek jordańskiej przygody - b. tania, b. nieczytelna pepsi :p
     
 Ten niewielki kraj, położony jakże uroczo pomiędzy Arabią Saudyjską, Irakiem, Izraelem i Syrią, wydawał się doskonałym celem na tak krótki pobyt. Byłyśmy pewne, że uda nam się go zjeździć wzdłuż i wszerz 5 razy, bo przecież największa odległość wynosi ok. 300 km. Mylne nadzieje prysły dość szybko, ale o tym za chwilę. Plan był taki: Przylatujemy do Ammanu, zjeżdżamy na sam dół do Aqaby i wracając po kawałku, zwiedzamy kolejne miejscowości. Wszystko zapowiadało się świetnie. Zapowiadało…

 Pierwsza tura: dojazd do Aqaby.

            Prywatny Jett Bus (z dworca autobusowego Jett*) za 8 JD (1 euro = 0.92 JD) do Aqaby, 4 godziny (można było skorzystać z busa lokalnego, za 6 JD, 5 godz., ale gorąco skłoniło nas do wyboru pojazdu z zapowiadaną klimatyzacją (działała, jak to w krajach arabskich – na słowo honoru :p). 

Widok na drogę z Ammanu do Aqaby. Zdjęcie przez szybę autobusu.

 
I tak przez caaaaaaaaałą drogę.



            Tura druga: dojazd do Petry. 

           Aqaba – Petra: lokalny bus 5 JD, lub Aqaba – Ma’an: bus 2 JD, Ma’an – Petra 1 JD. 
 
Może zdarzyć się i tak, że do Ma’anu (czy gdziekolwiek indziej) dotrzemy po 17:00 (co w opinii większości ludzi jest jeszcze zupełnie normalną porą, a kiedy to ruch wszelki w Jordanii zamiera, albo zamierać zaczyna) – wtedy bardzo możliwe, że będziemy zmuszeni wziąć taksówkę, albo przenocować na miejscu. Taxi z Ma’anu do P. kosztuje ok. 10 JD, w zależności od umiejętności targowania. My obniżyłyśmy cenę z 12 do 8

            Tura trzecia: próba dotarcia z Petry do Karaku. 

Zakończyła się niepowodzeniem i ostatecznie utwierdziła nas w przekonaniu, że plan początkowy musi zostać zmodyfikowany. Uświadomiłyśmy sobie, że bliskie odległości wcale nie muszą oznaczać szybkiego przemieszczania się, ani nawet istnienia połączeń autobusowych (kolei w Jordanii nie ma). To, że coś jest oddalone od nas zaledwie o 70 km, wcale nie musi oznaczać, że zaraz trzeba tam jechać! Tak było i z Karakiem. Podobno istniał jakiś bus, który dwa razy w tygodniu, nie wiadomo o której i kiedy, jechał w tym kierunku, ale – istniał on w sferze „moż’ów” i „chyb’ów”, a więc realnie – nie istniał wcale. Nawet hotelarz nie mógł nam udzielić żadnej wskazówki.
Poszłyśmy więc na dworzec, łudząc się, że trafimy na ów bus–widmo, ale jednocześnie licząc się z tym, że w takiej sytuacji będziemy musiały wrócić się do Ammanu i stamtąd atakować okoliczne miejsca. Skończyło się na drugiej opcji. Bus być może i stał na dworcu, bo ktoś zapytał czy przypadkiem nie jedziemy do K., ale prawdopodobnie na staniu się skończyło, bo…

  

BUSY

 
busy w Jordanii, choć nie są prywatne, odjeżdżają dopiero wtedy, gdy są zapełnione (najlepiej w 100%). Wiąże się to z niekończącym się oczekiwaniem na pozostałych pasażerów czasem godzinę, czasem nawet 2 (albo aż do skutku). W przypadku mniej popularnych tras możemy tak tkwić wieczność, wpatrując się tępo w szybę a ostatecznie po prostu wysiąść, bo: kierowca nigdzie nie pojedzie, jeśli nie zebrał się komplet chętnych.
Tamten bus do Karaku nie był wcale oblegany, dlatego postanowiłyśmy zrezygnować i wybrać ten drugi, do stolicy. Na stanowisku pojawiłyśmy się ok. 10:00. Odjechałyśmy po 11:30… Nie muszę chyba dodawać, jak uciążliwy jest to system dla Europejczyka, który przyzwyczajony jest do ustalonych rozkładów jazdy i który zdecydowanie wolałby spędzić swój czas pykając w zamyśleniu shishę, albo zwiedzając miasto, zamiast siedzieć bezczynnie przed śmierdzącym samochodem i CZEKAĆ. W hałasie, kurzu, smrodzie dymu papierosowego (palą WSZYSCY i z całą pewnością nikt nie zamierza rzucić…) i spalin z silników. Czekanie jest jednak wliczone w cenę i należy się do niego przyzwyczaić. Nie uzyskamy bowiem jasnej odpowiedzi na pytanie: „kiedy startujemy?” Usłyszeć możemy jedynie: „one minute, ten minute”, co w sumie jest równoznaczne z: „kiedy pojedziemy, wtedy pojedziemy”… 

Jordański bus.


Przed zdecydowaniem się na dłuższą trasę powinniśmy też na początku ustalić z kierowcą cenę, licząc się z tym, że i tak, jako turyści prawdopodobnie zapłacimy więcej niż powinniśmy. Nie gódźmy się na: „how much you want”, bo to się nigdy tak nie skończy, ale od razu zawierajmy słowną umowę. Nie dajmy się także nabrać na dopłaty za bagaż – jest to tylko próba wyłudzenia (pamiętajmy o tym, że jesteśmy dla kierowcy łakomym kąskiem, skoro już może więcej policzyć za bilet i nawet jeśli odmówimy opłaty za plecak, raczej nie wyrzuci nas z busa, bo musiałby zamienić nas na tubylca, który nie nabije mu kieszeni…). Bus z Petry do Ammanu kosztował nas po 5 JD.
Gigantycznym utrudnieniem dla turystów jest wspominany już fakt, że większość ruchu miejskiego zamiera, lub znacząco słabnie po 17:00. Oprócz busów (które oczywiście najpierw muszą się zapełnić…) na krótkie odcinki  czy autobusów na b. popularnych trasach (jak np. Madaba–Amman) nie mamy co liczyć na znalezienie czegokolwiek innego, dalej. Przez ten piękny zwyczaj o mało co nie utknęłyśmy pewnego dnia w Ma’an (w którym naprawdę nie warto utykać!) – tyle czasu w Aqabie czekałyśmy na wyruszenie, że do miejsca przesiadki dotarłyśmy o 17:15 (nieziemsko przecież późno!) i tylko po to, żeby dowiedzieć się, że: „no bus! No bus!”… stąd taxówka…

                                                                                                                    TAXI  


Z taksówkami też jest zresztą ciekawie, bo nie znam, póki co, drugiego takiego kraju, gdzie ludzie korzystają z nich tyle, co tu. Wynika to oczywiście z powyższego, bo jeśli nie ma szansy dojechać gdzieś NORMALNIE, trzeba to zrobić za duże pieniądze. W rzeczywistości zresztą wcale nie są aż tak duże, jak mogłyby się wydawać. O ile nie damy się oszukać i nie przyjmiemy pierwszej proponowanej nam stawki. Jako turyści, w dodatku białoskórzy, a więc od razu klasyfikowani, jako Francuzi (nie wiem dlaczego każdy białas musi odpowiadać na pytanie „ça va? a nie np. „kak dziela?”, „wie geht es?”,como esta?”… ale musi) – mamy w portfelach całe góry gotówki czekające tylko na wydanie, możemy zatem hojnie sponsorować arabski sektor usług. Możemy, o ile zaczniemy myśleć, jak człowiek z zachodu, dla którego 1 JD to jedno euro, a więc pi razy drzwi (proporcjonalnie do zarobków) 1 zł – nie ma więc o co ostrzyć kosy i walczyć o grosze. Kiedy jednak podejdziemy do tematu po polsku i każdy denar pomnożymy przez 5, przekonamy się, że rozmawiamy o kwotach 5 razy wyższych niż pierwotne i wówczas każda stargowana suma będzie na wagę złota (zupełnie, jak dla naszych „przeciwników” podczas targowania). Ponieważ podczas pobytu w Jordanii raczej nie uda nam się uniknąć choćby jednej przeprawy z kierowcą taksówki, warto pamiętać o kilku sprawach. Przede wszystkim: cenę ustalamy przed kursem i twardo się jej trzymamy. Przynajmniej 1-2 razy odmawiamy jazdy ze względu na zbyt wysoką cenę a w mgnieniu oka usłyszymy bardziej satysfakcjonującą. Konfrontujemy oferty raczej z aktualnym przewodnikiem niż z „wiarygodnymi” zapewnieniami właścicieli samochodów. Nie pokazujemy, jak bardzo zależy nam na dojechaniu WŁAŚNIE TAM, gdzie zawieźć nas może TYLKO taksówka (zawsze lepiej „zaszantażować”, że w sumie, to równie dobrze możemy się przenieść na dworzec i poszukać sobie jednak jakiegoś tańszego dojazdu…) – im bardziej jesteśmy zorientowani w mieście i świadomi, że zawsze jest jakieś wyjście, tym bardziej będziemy niezależni od wyniku targowania i łatwiej będzie nam zniżać cenę. Nieustępliwość też popłaca. Albo tupet – jadąc z Ammanu do Morza Martwego, stargowałyśmy cenę niższą od podanej w książce (3 lata temu!) tylko dlatego, że upierałam się określonej tam pewnej kwocie. Dopiero później zorientowałam się, że pomyliły mi się strony i cytowałam kierowcy cenę, za 2 razy bliższą trasę ;). 

B. głośny, zawsze zatłoczony Amman nocą.

Orientacyjne ceny przejazdów taxi: 

Amman – Amman Beach Morze Martwe (ok. 50-60 km) – ok. 14-16 JD
Lotnisko – Amman (ok. 40 km) – ok. 20 JD
Visitor’s Centre Petra – centrum Petry – 1 JD
South Beach Aqaba – centrum Aqaby (ok. 12 km) – ok. 5 JD
Madaba – Mt. Nebo (ok. 10 km) – 3 JD


To dopiero połowa. CDN.

Z serii: inne pojazdy :).
Zawsze też można podjechać gdzieś wielbłądem... ;) Aqaba.

 
Wielbłądy w Petrze.





* Schemat dworców ammańskich podam później, jako, że jego rozgryzienie zajęło mi kilka dni i z tego powodu tym bardziej uważam to zagadnienie za istotne.

5 komentarzy:

  1. Ta notka najbardziej mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ale masakra... kraj zdecydowanie nie dla mnie, ja tma wole miec wszystko jasne a do tego nie miec upalu 24h:P

    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale pomyśl - jakie wyzwaaaanie :D Ja się spełniłam, jako przewodnik po miastach ^^ Teraz już chyba nigdzie nie dam rady się zgubić ani utknąć :P

      Usuń
  3. bos dzielna kobieta:) z toba to mozna wszedzie jechac, o ile nie stracisz czasem glowy:P ale to juz twoj taki urok:P

    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem każdy traci głowę :P ale jakoś na szczęście ona potem odrasta :P

      Usuń