niedziela, 31 stycznia 2016

Sen w dziczy. Luźne wspominki o spaniu. Cz. I.


Sen w podróży to bardzo ważna sprawa. Nie można jej lekceważyć, chociaż czasem kusi, żeby poświęcić kilka godzin odpoczynku dla ekwiwalentu w postaci zwiedzania, obserwowania, siedzenia nad rzeką i patrzenia na fale, albo gapienia się na ludzi na ulicach. Zawsze tak robię w ostatni wieczór przed wyjazdem i siedzę wtedy do oporu zarywając noc, bo wiem, że to ostatnie chwile, żeby oddychać  TYM  powietrzem, widzieć  TYCH  ludzi czy zjeść  TEGO  naleśnika za 2 złote z wózka na rogu. 


Niemniej jednak, o ile do samolotu, albo nawet samochodu podczas autostopowania (choć z tym uważajcie) można wsiąść niewyspanym i zaraz oddać się w ręce Morfeusza to już podróżować i czerpać korzyści z wyprawy w stanie półprzytomności bywa ciężko. Człowiek zmęczony nie umie się cieszyć pełnią życia, nie jest tak czujny i ostrożny, przez co łatwiej mu wpaść w kłopoty, a do tego bywa rozdrażniony i bezradny, a żadna z powyższych nie wróży dobrze eskapadzie. Spać trzeba, koniec i kropka.Tylko gdzie?


Ktoś powie: głupie pytanie, bo przecież śpi się zwykle w pokoju hotelowym, najlepiej zabukowanym jeszcze w domu przed wyjazdem. 


Ale gdyby tak założyć, że niekoniecznie? Bo przecież czy wszystko musi być ustalone z góry na dół od razu, łącznie z noclegami i tym, co będziemy jeść każdego dnia? A jeśli coś się zmieni w trakcie wyprawy i plan nieco nam się zmieni? Co, jeśli gdzieś będziemy chcieli zostać dłużej a inne miejsce okaże się przereklamowanym niewypałem? Warto wtedy w podróży być troche bardziej swobodnym i móc samemu decydować o sobie.


Z podróżami na własną rękę tak już jest, że owszem, przed wyruszeniem w drogę odczuwa się niepewność i stres, bo nie wiadomo, co nas tam czeka, ale jednocześnie z tego samego powodu rozpiera nas dobra energia i ekscytacja. Nie wiem, gdzie będę spała, ani co będę jadła, ale właśnie to jest w tym wszystkim cudowne! Jadę, żeby się przekonać jakie przygody na mnie czekają i czego się tym razem nauczę. Nie po to, żeby meldować się kolejno w zamówionych hotelach i pstrykać fotki na baczność przy każdym zabytku. Nie mówię, że to źle, jeśli ktoś z Was tak robi. Po prostu ja wolę inaczej.
 

No więc, jak to jest z tym spaniem? 


Najciekawiej i najlepiej wspomina się zwykle te średnio wygodne noce, o których pisałam ostatnio. Choćby najpierw było twardo i ciasno, a kamienie wbijały ci się w żebra to i tak kiedy jesteś w domu myślisz o nich z rozżewnieniem.Około-autostopowe spanie przynosi nowe doświadczenia i uczy takich rzeczy, jakich nie doświadczysz zamknięty na klucz w klimatyzowanym hotelu. Uczą pokory, wytrwałości, cierpliwości i koniec końców pozytywnego myślenia. Nie zawsze jest słodko, czasem bywa strasznie, ale ostatecznie jesteśmy z siebie dumni i o jeden dzień do przodu z kasą. 


W praktyce wygląda to zwykle tak, że w pewnym momencie naszej drogi zastaje nas noc i jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym. Nic nie możemy z tym zrobić, choćbyśmy nie wiem jak się spieszyli. Jedziemy przed siebie, patrząc z niepokojem na zegarek i nisko wiszące na nieboskłonie słońce,  i wiemy już, że to ostatnia podwózka dzisiejszego wieczoru. Nie mamy pojęcia, gdzie wylądujemy, ale jedno jest pewne  – tego dnia już raczej nigdzie się nie ruszymy. Co robić?


Na normalnej drodze nie ma absolutnie żadnego problemu, oczywiście o ile nie pozwolisz wywieźć się do miasta. Tam nie pozostanie ci raczej nic innego, niż przeczekać noc  z oczami na zapałkach. Jeśli jednak zostaniesz  poza zabudowaniami, na pewno znajdziesz przyjemny lasek, kawałek poletka, albo jakąś bardzo boczną polną drogę. Po ciemku nikt cię tam nie dojrzy, ani nie będzie szukał, więc jeśli odpowiednio się skryjesz to jesteś już gotowy do spania. Jeszcze tylko kolacyjka, siusiu i… 


… ale co zrobić, jeśli zostawiają cię gdzieś na autostradzie?! Nie mówię, że od razu na środku jezdni, ale powiedzmy sobie na takiej, np. stacji benzynowej? Albo na zjeździe do miasta? … bo stacji odpowiednio wcześnie nie było, a kierowca nie chce nadkładać drogi, żeby wysadzić cię tak, jak ci pasuje, Ty zaś z całą pewnością nie chcesz się pchać do małej mieściny gdzieś na końcu świata, bo wiesz, że nigdy się z niej nie wydostaniesz. Co wtedy, pytam się?


Pierwszy taki raz był dla mnie nieco stresujący. Nie pamiętam już nawet dokładnie w jakich to było okolicznościach, ale wiem, że byłam troche wystraszona i niepewna. Wieczór dopadł nas gdzieś w Niemczech, a że w tym kraju prawie nie ma innych dróg, to oczywiście zostałyśmy na noc przy autostradzie właśnie. Na szczęście nie wszystkie stacje benzynowe odgrodzone są od świata drutem kolczastym niemożliwym do pokonania, więc po kilku minutach błądzenia opłotkami wyszłyśmy na łono natury idealne do rozbicia namiotu. Między drzewkami na nierównej glebie rozbiłyśmy namiot i smacznie zasnęłyśmy. Tzn. ja zasnęłam smacznie, gdyż moja szanowna towarzyszka (moja Mama) początkowo czuła się na tyle niepewnie, że proponowała nawet nie rozkładać śpiworów, ani nie zdejmować ciuchów do spania. Ot tak, przekoczować. Nie dziwię jej się, w końcu w razie najazdu policji to na nią spadłyby konsekwencje, bo ja nawet jeszcze nie miałam 18 lat. Łatwiej być odważnym, kiedy nie ponosi się za wszystko odpowiedzialności. Koniec końców udało mi się ją przekonać do przyłożenia głowy do „poduszki” z polaru i zaśnięcia.  W nocy nikt nie przyszedł. Nic się nam nie stało. Rano, kiedy się obudziłyśmy, okazało się, że znajdujemy się w jakimś owocowym sadzie. Słońce wstawało, niebo lekko się różowiło, rosa delikatnie skropliła się na listkach drzew... było piękni, a my byłyśmy wypoczęte*. 



Innym razem złożyło się tak, że przyszło nam spać pod gołym niebem, tzn. mi i Rafałowi. Mieliśmy wtedy piękny widok na zatokę w Portoroż w Słowenii. Spaliśmy sobie w parku, na klifowym wzniesieniu i patrzyliśmy na centrum miasta majaczące po drugiej stronie. Z oddali dochodziły nas dźwięki muzyki jazzowej a na tafli wody migotały światła restauracji i barów. Powód był prozaiczny: camping na dole był zbyt drogi, żeby spędzić w nim wszystkie noce, które sobie zaplanowaliśmy. W związku z tym musieliśmy jakoś przyoszczędzić i dzięki temu spędziliśmy magiczną noc pod milionem gwiazd. (Zob. tu

Jeszcze innym razem, a właściwie kilka innych razy mieliśmy okazję spać w kabinie tirów! Temat ten zapewne dobrze jest znany pozostałym autostopowiczom, ale pomyślałam, że go poruszę, bo kiedy kierowca za pierwszym razem zaproponował nam, że możemy podczas jego 8-godzinnej pauzy wziąć jedno z dwóch łóżek i razem się na nim przekimać, byłam mega zaskoczona. Wiem, jak to może brzmieć, ale uwierzcie, że nie było w tym żadnych podtekstów. Ot, kierowca był jeden, łóżka dwa, po co ma się jedno marnować a my marznąć na dworze i to jeszcze w deszczu. Ludzie sobie czasem pomagają, nie?  

Nie powiem, że było najwygodniej na świecie - te kozetki naprawdę są pieruńsko wąskie (zwłaszcza dla pary), ale i tak byliśmy/byłyśmy wdzięczni/e. Dach nad głową, brak konieczności wysiadania na ziąb, rozkładania namiotu i szukania miejsca na jego rozbicie, to zjawiska bezcenne w dalekiej podróży. Spanie w tirach nie jest zresztą takie złe i stanowi dodatkowy smaczek jeżdżenia okazją. Rano gotujemy sobie razem z kierowcą herbatę na jego palniku, zazwyczaj zostajemy poczęstowani śniadaniem z jego zapasów (ewentualnie jeśli coś mamy to dorzucamy do wspólnego gara) a potem ruszamy w dalszą drogę. On ma towarzystwo do rozmowy, a my wygodny środek transportu i nocleg zarazem. Zdziwilibyście się, jak wielu jest życzliwych ludzi, którzy chętnie dają pomocną dłoń i dzielą się z innymi. 

Jeszcze kiedy indziej, ale to już naprawdę jest niezłych kilka przypadków, dane nam było spać w... 

ale to już wiecie co? Dokończę opowiadać następnym razem :).




Pole przy przejściu granicznym Macedonia-Grecja.

Pole przy przejściu granicznym Macedonia-Grecja.
Przejściu graniczne Macedonia-Grecja.

Pole przy autostradzie w Grecji.

Okolice Prilepu i nasz widok z namiotu. Piękno okolicy dostrzegliśmy dopiero nad ranem.

Portoroż i nasz nocleg pod gwiazdami.

Widok na Portoroż.




Gdzieś pod Rygą.

Gdzieś pod Rygą.

Dania, las w okolicy Lejre.










































Dania/Kopenhaga, plac zabaw dla dzieci na obrzeżach miasta.
Dania/Roskilde. Park, w którym rano dzieci miały WF wokół naszego namiotu :).





























Nawiasem mówiąc grafika w górze bloga pochodzi właśnie z tego miejsca.