Złota świątynia, Amritsar.
Luty 2011r.
Luty 2011r.
Największa świętość Sikhów zamieszkujących region Indii
zwany Pendżabem. Zdecydowanie jedno z najklimatyczniejszych miejsc
północnozachodniej części kraju. Samo miasto różni się klimatem od
radżasthańskich miejscowości – ludzie są tu spokojniejsi, jakby mniej natrętni,
nieco bardziej poważni j uduchowieni.Oczywiście unoszący się wszędzie kurz i panujący dookoła zgiełk nie pozwalają nam zapomnieć, w jakim kraju się znajdujemy, ale przecież nie po to wybieramy się do Indii, żeby zapominać. Niezaczepiani przez aż tak wielką
grupę Hindusów, możemy udać się do głównego, najważniejszego miejsca w
Amritsarze i poczuć magnetyzm tamtejszej świątyni. Tu i ówdzie potykamy się o śmieci, niedbale rzucone na środku ulicy, ocieramy lejący się z czoła pot i jeszcze na dworcu rozglądamy się za rikszą. Okazuje się, że w mieście najbardziej popularne są riksze rowerowe - nimi też możemy dojechać najbliżej centrum. Uzgadniamy cenę ze szczupłym człowiekiem o twarzy wysmaganej słońcem i wiatrem i ładujemy się... no właśnie - gdzie? Do pojazdu? Na pojazd? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bowiem przestrzeni praktycznie nie ma a nas jest tak jakby cztery sztuki (dwie osoby i dwa naprawdę spore plecaki). Siedzisko jest jedno. W dodatku niestandardowe. Jego długość to jakieś 80 cm, szerokość zaś ok. 20. Wymiary byłyby nawet całkiem satysfakcjonujące, gdyby nie fakt, że REALNIE miejsca jest tam dużo mniej - prawdopodobnie pod wpływem słońca wszystko spuchło, napompowało się i uniosło się w górę, formując się w łukowate i nieuginające się siedzenie. Żeby była jasność, łuki były i od lewej do prawej i od przodu do tyłu. Faktycznego miejsca było więc może 60x10 cm. Dodając do tego informację, że ciągle miałyśmy plecaki na plecach (bo nie było ich gdzie ustawić) - wszystko razem stanowiło dość niestabilną konstrukcję. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę liczne zakręty i wyboje. Jak na złość, dystans był całkiem spory, więc dobrych kilka(naście) minut jechałyśmy w napięciu, starając się nie stracić dobytku i nie spaść z hukiem na ziemię (przy czym po owej ziemi, cały czas pędziły samochody). My nie pędziliśmy. Definitywnie. Za to w pewnym momencie podjechaliśmy pod gigantyczną górę, pod którą nikt o normalnej wydolności organizmu by nie podjechał. Nie podjechał także i nasz kierowca. Za to bez skrępowania poprosił nas o zejście i pomoc przy pchaniu roweru. ;)
Wreszcie dostajemy się do celu. Mamy bagaże, więc zanim rzucimy się w wir zwiedzania, musimy je gdzieś zostawić. W przewodniku napisano, że darmowy, lub bardzo niedrogi nocleg można znaleźć w samej świątyni. Niech Was jednak ta informacja o "samej świątyni" nie zmyli - żeby odnaleźć opisane miejsce trzeba trochę pobłądzić i odejśc kilkadziesiąt metrów od zabytku. Faktycznie noclegownia mieści się w spotym budynku na tyłach obiektu i poza jego murami. Są tam wspólne i oddzielne pokoje - jeśli ktoś boi się o bagaż, może zamiast bezpłatnego noclegu wybrać bardzo niedrogą opcję spania w prywatnym pokoju. Wszystko jest bezpieczne i nawet w pewnym stopniu europejskie. Po zameldowaniu idziemy na górę, tam napółpiętrach legitymują nas kolejni strażnicy ;).
Po kilku chwilach poświęconych na odświeżenie i ogarnięcie pakunków, doprowadzamy się do ładu i wyruszamy na rozeznanie. Bardzo nam śpieszno do świątyni - chcemy poświęcić jak najwięcej czasu na dokładną jej eksplorację.
Wreszcie dostajemy się do celu. Mamy bagaże, więc zanim rzucimy się w wir zwiedzania, musimy je gdzieś zostawić. W przewodniku napisano, że darmowy, lub bardzo niedrogi nocleg można znaleźć w samej świątyni. Niech Was jednak ta informacja o "samej świątyni" nie zmyli - żeby odnaleźć opisane miejsce trzeba trochę pobłądzić i odejśc kilkadziesiąt metrów od zabytku. Faktycznie noclegownia mieści się w spotym budynku na tyłach obiektu i poza jego murami. Są tam wspólne i oddzielne pokoje - jeśli ktoś boi się o bagaż, może zamiast bezpłatnego noclegu wybrać bardzo niedrogą opcję spania w prywatnym pokoju. Wszystko jest bezpieczne i nawet w pewnym stopniu europejskie. Po zameldowaniu idziemy na górę, tam napółpiętrach legitymują nas kolejni strażnicy ;).
Po kilku chwilach poświęconych na odświeżenie i ogarnięcie pakunków, doprowadzamy się do ładu i wyruszamy na rozeznanie. Bardzo nam śpieszno do świątyni - chcemy poświęcić jak najwięcej czasu na dokładną jej eksplorację.
Zostajemy pouczone, że przed wejściem należy zdjąć obuwie i skarpetki oraz
nakryć głowę (bez względu na płeć) – jeśli nie posiadamy żadnej chustki czy
czapki – możemy taką bezpłatnie wypożyczyć od osób posiadających
specjalne kosze wypełnione awaryjnymi chustkami dla turystów, a jeśli nie chce nam się nosić ze sobą butów, możemy zostawić je przy odpowiednim stoisku. Nie zwlekamy, zwłaszcza, że głowy i tak mamy chronione przed słońcem. Szybko zostawiamy buty i obmywamy stopy w płytkim brodziku. W tak upalny dzień jest to jedna z przyjemniejszych czynności.
Wewnątrz nie wolno palić ani pić alkoholu. Nie można
także zanieczyszczać tamtejszej sadzawki – woda z tego miejsca traktowana jest
jako święta – Hindusi nabierają ją do buteleczek, piją i obmywają się nią. Sikhowie
są b. przyjaznym ludem, ale wymagają uszanowania ich świętości. Należy także
uważać na śliską podłogę, jako że jest bardzo często zmywana przez
wolontariuszy.
![]() |
Tu można kupić halawę. |
Sama budowla, umieszczona na środku zbiornika wodnego
(Amrit Sarovar), w którym w dodatku pływają piękne, duże, kolorowe ryby, nazywa
się Hari Mandir Sahib. Jest to dwupiętrowy marmurowy budynek pokryty w
większości złotem – na ścianach znajduje się ok. 750 kg czystego kruszcu!
Przypominać ma ona kwiat lotosu – symbol sikhijskiego poświęcenia dla
prowadzenia dobrego i czystego życia. Wiedzie do niej mostek (Guru’s Bridge). W czasie ceremonii zdarza się, że cały wypełniony jest oczekującymi na wejście
pielgrzymami – wtedy warto po prostu trochę poczekać na przerzedzenie się tłumu
i zwiedzić pobliskie budynki niż stać w b. długiej kolejce. Ludzie odwiedzający
to miejsce często przynoszą ze sobą w darze talerze z halawą – jest to
rodzaj deseru ze słodkiej kaszy manny, o lekko brązowej barwie i karmelowym smaku. Na
potrzeby świątyni i pielgrzymów sprzedawana jest ona w obrębie murów miejsca. Wszystkie
dary są następnie gromadzone w jednym naczyniu i mieszane ze sobą. Przy
wychodzeniu, każdy z odwiedzających otrzymuje garść (tak! Nie łyżkę, nie
miseczkę, ale garść) owego deseru.
Świątynia jest o tyle ciekawym miejscem, że można
tam z bliska przyjrzeć się hinduskim modłom i posłuchać ich pieśni i mantr. W
malutkim, przytulnym wnętrzu, na piętrze można przysiąść na dywanie (zalecane
siedzenie ze skrzyżowanymi nogami) i obserwować. Na dole zaś odbywają się
ceremonie i składanie ofiar przez pielgrzymów.
Dla mnie było to najbardziej mistyczne, ze wszystkich miejsc, jakie do tej pory odwiedziłam. Energia, jaka emanowała z tego miejsca na mnie oddziaływała z dużą siłą. Podczas gdy do tej pory każdy dzień spędzony w Indiach równał się walce o chwilę spokoju, tutaj można było się wyciszyć, oczyścić i zagłębić w siebie. Nikt nie nagabywał, ani nie próbował na nic namówić. Można było w spokoju przycupnąć i zapatrzyć się przed siebie, podziwiając inne życie i inną kulturę... dostrzegając w odpowiedzi jedynie uśmiech życzliwości a nie wyciągniętą rękę otwierające się usta, które chciałyby krzyknąć "visit my shop, madame!".
Dla mnie było to najbardziej mistyczne, ze wszystkich miejsc, jakie do tej pory odwiedziłam. Energia, jaka emanowała z tego miejsca na mnie oddziaływała z dużą siłą. Podczas gdy do tej pory każdy dzień spędzony w Indiach równał się walce o chwilę spokoju, tutaj można było się wyciszyć, oczyścić i zagłębić w siebie. Nikt nie nagabywał, ani nie próbował na nic namówić. Można było w spokoju przycupnąć i zapatrzyć się przed siebie, podziwiając inne życie i inną kulturę... dostrzegając w odpowiedzi jedynie uśmiech życzliwości a nie wyciągniętą rękę otwierające się usta, które chciałyby krzyknąć "visit my shop, madame!".

Warto pozostać w mieście przez cały dzień i odwiedzić świątynię nie raz, ale kilka – o każdej porze dnia, pod wpływem zmieniającego się światła – złoty budynek wygląda zupełnie inaczej. Szczególnie godne uwagi są pory świtu i zachodu słońca.