To nieprawda, że do podróżowania potrzebna jest góra pieniędzy! Przy odrobinie fantazji, zaangażowania, pasji i dobrych chęci każdy może pozwolić sobie na zorganizowanie fantastycznych wakacji. Gdzie? Wszędzie! [zob.TU] Nawet w znanej z wysokich cen – Skandynawii.
Jak
jeździmy? Z plecakami i autostopem. Dlaczego? Bo za darmo, ciekawie i często
szybciej. Dlaczego jeszcze? Bo możemy poznać „tubylców”, dowiedzieć się więcej
o obyczajach danego kraju i przeżyć pozytywne przygody. Gdzie śpimy? W namiocie
– często na dziko, ale zdarza się, że i
na campingach. Ewentualnie korzystamy ze spontanicznego couchservingu,
jeśli kierowca jest tak miły i oferuje nam pokój, lub kawałek podłogi. Co jemy?
Czasem szarpniemy się na luksus, jakim jest posiłek w knajpie, ale zazwyczaj
gotujemy sobie posiłki na małym przenośnym palniku, zaś produkty nabywamy w
supermarketach. Co nas dopinguje? Szaleństwo młodości, pasja i ciekawość
świata.
W
końcu: kiedy spełniać swoje marzenia, jak
nie teraz?
W 2010 r. ja i Rafał
zorganizowaliśmy wspólną, 17-dniową wyprawę do Danii. Skąd pomysł? To mój sentyment
do surowych północnych krajobrazów, ciszy, nieskażonej przyrody i wikińskich
sag zadecydował o obraniu tego kierunku. Przez ok. 2 tygodnie udało nam się
objechać całe państwo i zwiedzić kilka
interesujących miejsc. Tylko kilka, bo choć kraj jest nieduży i wydawałoby się,
że z łatwością można poznać go na wskroś – okazał się nafaszerowany
ciekawostkami.
Na wyprawę przeznaczyliśmy 3
tygodnie, zakładając, że przejazd autostopem zajmie nam ok. 6 dni w obie
strony. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że już po 24 godzinach
byliśmy niecałe 100 km od Kopenhagi! Z Mazur wyruszyliśmy o 8 rano, bo
wczesne wstawanie nie jest, niestety, moją mocną stroną, tymczasem już o świcie mogliśmy
usłyszeć: God morgen! Wszystko dzięki
kierowcy, który poprzedniego wieczora zabrał nas swoją ciężarówką w siną dal i
kiedy dotarł do celu o 3 nocy, pozwolił nam przeczekać na jednym z łóżek do
rozsądniejszej pory. Ciasno było niemożliwie, ale przecież... darowanemu nie zagląda się w zęby... Po południu byliśmy w stolicy.
Na pierwsze 2 noce zakwaterowaliśmy
się na miejskim campingu, płacąc prawie po 40 zł za noc w szarpanym przez wiatr
namiocie. Dania na przełomie sierpnia i września powitała nas rześkim i bardzo
ruchliwym powietrzem. Pogoda nie oszczędzała nas ani odrobinę. Dla zaoszczędzenia gotówki, ostatnią noc zdecydowaliśmy się spędzić w przyległym
do pola namiotowego parku, w którym w dodatku zauważyliśmy oficjalną tablicę
zezwalającą na biwakowanie i spokojny sen. Nie obawialiśmy się niczego a nasze bezpieczeństwo nie wydawało się być zagrożone. Północ Europy do tej pory jawiła się w mojej głowie jako miejsce wolne od złodziejaszków i bandytyzmu. Rozstawiliśmy namiot pod drzewkami, zaś sami zorganizowaliśmy sobie piknik w sporej, drewnianej łodzi rzuconej na bezkresną taflę piaskownicy...
W dzień zwiedzaliśmy intensywnie. Sama Kopenhaga okazała się typowy, skandynawskim
miastem. Była czysta, zadbana i nowoczesna, ale z nutką historii przebijającą się
pomiędzy współczesnymi rozwiązaniami architektury. Jest tam interesujący ogród
botaniczny (przy ul. Øster Farimagsgade 2 B), ogromne Muzeum Narodowe (przy
ul. Ny Vesterade 10), w pałacu z połowy XVIII w., na którego ekspresowe
zwiedzenie ledwo wystarcza jeden dzień a także klimatyczna uliczka Nyhavn – Nowy Port, ciągnąca się wzdłuż kanału zapełnionego
licznymi jachtami, łódkami i kutrami. Niektóre z nich są zresztą bardzo efektowne,
stylizowane na starodawne żaglowce i aż się proszą o sfotografowanie. Przy nadbrzeżu podziwiać można też zabytkowe,
pomalowane na jaskrawe kolory kamienice, w których mieszczą się knajpki i
sklepiki. Ciekawostką może być fakt, że w domach z nr 18, 20 i 67 mieszkał kiedyś Hans
Christian Andersen, znany nam zapewne z dzieciństwa. Wcześniej port ten był siedzibą głównie rybaków i
marynarzy, dopiero w ostatnich latach stał się prawdziwą mekką dla turystów
odwiedzających stolicę Danii.
Prawdziwą perełką miasta jest jednak tzw. wolna dzielnica – Christiania. Jej obszar stanowią ok. 40-hektarowe dawne koszary, do
teraz jeszcze otoczone murem. Ok. 30 lat temu zostały one zaadaptowane przez hippisów,
poszukiwaczy przygód i wolności a także różnego rodzaju narkomanów czy
bezdomnych. 24.09.1971 r. proklamowano tzw.
„wolne miasto” a wszystkie próby przywrócenia tu porządku nie powiodły. Mieszkańcy nie płacą podatków ani rachunków i organizują własne szkoły dla
dzieci. Na tym terenie można bez problemu kupić marihuanę i inne używki, jednakże nie
wolno niczego fotografować o czym przypominają umieszczone na każdym kroku
ogromne znaki z przekreślonym aparatem. Lepiej uszanować te nakazy dla własnego bezpieczeństwa. Podobno też odradza się eksponowanie tu drogich przedmiotów, a portfele i aparty lepiej trzymać schowane w bezpiecznym miejscu. Mimo to, warto tu
zawitać choćby po to, by poobserwować inny styl życia, występy artystyczne czy
architekturę. Zwracają uwagę wymyślnie zdobione budynki, niektóre pokryte
fantastycznymi malowidłami, wielobarwne, oryginalne i z całą pewnością piękne.
* * *
Po 3 dniach włóczęgi, opuściliśmy Kopenhagę niechętnie, ale
Roskilde wynagrodziło nam naszą tęsknotę. Miejscowość ta była niegdyś pierwszą stolicą
Danii. Tu mieści się dawny pałac królewski z XVIII w. oraz wspaniała gotycka
katedra – Domkirke – miejsce pochówku
najstarszych władców takich jak Harald Sinozęby czy Sven Widłobrody. Tu także
zwiedzić możemy Muzeum Łodzi Wikińskich i zobaczyć oryginalne zachowane
wikińskie zabytki - prawdziwa gratka dla koneserów historii wczesnego średniowiecza. Wstęp co prawda swoje kosztuje (ok. 50 zł bilet ulgowy i ok. 100 cały), ale wrażenia są niesamowite. Wewnątrz budynku wyeksponowano 5 zachowanych łodzi, opisano styl życia dawnych mieszkańców tych terenów i dla lepszego wyobrażenia zrekonstruowano niektóre z omawianych przedmiotów.
Rozstawiliśmy namiot w parku.
Wieczorem ugotowaliśmy sobie kolację na małym palniku i półlitrowej butelce
gazu. Podkarmiając kwaczące dookoła kaczki wdychaliśmy rześkie powietrze. Wieczór był chłodny, ale za to nie dokuczały nam komary. Zawsze to jakiś plus. Śpimy w samym
centrum miasta, ale park to chyba i tak mniej przerażająca opcja, niż mały, opuszczony kościółek wokół którego przed wielu laty wykopano kilkadziesiąt grobów. Rafał miał rację, żeby w nim nie zostawać. Niby to dach nad głową i lepsza ochrona przed deszczem, ale kto wie, czy duchy by się nie pogniewały za domniemaną profanację. Co prawda intencje mieliśmy dobre, ale - duchy to duchy i nie ma co z nimi zadzierać. Już na pewno nie w środku nocy. W samym parku po zmroku było wystarczająco strasznie.
Rano spostrzegliśmy, a raczej - najpierw usłyszeliśmy, że wokół naszego schronienia w najlepsze odbywa się lekcja
wf. Wychodzimy, czeszemy się, przecierając oczy i z niepewnością spoglądamy dookoła. Po chwili oporządzamy obozowisko i witamy się z mieszkańcami, którzy radośnie
wołają do nas: God morgen!
Wyjeżdżamy na południe. Noc spędzamy
w środku wielkiego lasu, nad malutkim jeziorem. Tam zostawiamy namiot na
kolejne dwa dni i mimo, że od czasu do czasu ktoś tamtędy przechodzi – nic nie
ginie. Z tej bazy wypadowej ruszamy odwiedzić Lejre – gigantyczny i arcyciekawy
skansen, dzięki któremu udajemy się w całodzienną wycieczkę przez minione
tysiąclecia. Jest tu naprawdę wiele do zobaczenia, począwszy od jaskiń ludzi
pierwotnych, poprzez rekonstrukcje osady wikińskiej, skończywszy na
gospodarstwach XIX-wiecznych. Cała masa atrakcji i ogromna dawka wiedzy, w dodatku zaserwowana wraz z ogromną dawką pięknych krajobrazów, dobrej pogody i świeżego powietrza.
Wieczorem, gdy przybywamy do obozowiska spotykamy w nim 2 Duńczyków i Kirgiza. Śpiewają, grają i szykują się snu nieopodal.
Wspólnie rozpalamy ognisko, pijemy herbatę z igłami sosny i świeżymi jeżynami i
dzielimy się doświadczeniami z podróży. Zasypiamy późną nocą radośni i zrelaksowani.
W kolejne dni gościmy na wyspie Møn,
gdzie w Rezerwacie Natury podziwiać można śnieżnobiałe wapienne klify – dumę
tego regionu. Dzień spędzamy włócząc się po okolicy, eksplorując przepiękny,
rozległy las i starając się dotrzeć jak najdalej wzdłuż wybrzeża. Głowę do
poduszki przykładamy w specjalnej wiacie dla podróżników, która wraz z trzema
innymi ustawiona jest w samym środku dziczy. O takiej możliwości obozowania
dowiedzieliśmy się od Dunki, która pewnego dnia podwoziła nas tam, po wcześniej
wypitej wspólnie herbatce (i zjedzonym przez nas do ostatniej okruszyny orzechowym chlebie - cóż, głodnego wszak należy nakarmić ;)).
Jak to bywa w skandynawskich krajach, teren jest
czysty, zadbany i w pełni dostosowany do użytku. Przygotowano nawet 5 miejsc na
ogniska (po jednym dla każdej wiaty i jedno duże na środku), każde z rusztem,
na którym wygodnie można przyrządzać potrawy. Na naszym "stole" króluje złocista pieczona kukurydza, hit sezonu, który towarzyszył nam nieustannie podczas całej podróży. Akompaniują jej: chleb, ser, prażona cebula i papryczki jalapenos (już może niekoniecznie w klimacie ;)).
Tu, na południu Danii autostopuje się
bardzo łatwo. Problemy pojawiają się dopiero, gdy próbujemy dotrzeć na północ, a
przecież zależy nam na odwiedzeniu Skagen. Zdarza się, że stoimy długo, kilka
godzin, i żaden ratunek nie nadchodzi. Jesteśmy zmuszeni przenocować pod
Aarhus. Na miejsce campingowe wybieramy polną drogę. Jest trochę nierówno, ale
kto by narzekał! Jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby szukać czegoś lepszego. Zresztą - nie bardzo mamy gdzie. Nad ranem tylko jesteśmy lekko zaskoczeni, kiedy słyszymy
zbliżające się kroki, a ich wykonawcami są dwaj mężczyźni ze... strzelbami! Idą w naszą stronę, a pierwsze co rzuca się w oczy, to właśnie ogromne pukawki. Mierzę ich zaspanym wzrokiem, rzuconym z ledwo wychylonej z namiotu głowy i pytam z głupia frant, w czym mogłabym pomoc. To właściciele
terenu... Są co najmniej zaskoczeni naszą obecnością i nie wiedzą, jak się do niej odnieść. Na szczęście po krótkiej rozmowie przyjmują wyjaśnienia, że w pobliżu to miejsce wydawało nam się najlepsze na nocleg, po czym życzą nam miłego dnia i proszą tylko
o zabranie ewentualnych śmieci ze sobą.
Ruszamy dalej. Przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów do następnego miasta. Chciałam odwiedzić lunapark, ale ledwie nasz kierowca odjechał spod bram, okazało się, że ostatnim dniem tego roku, w który park rozrywki był otwarty... było wczoraj. Zapowiada się ciężki
dzień. Jesteśmy na samym początku miasta a do wylotówki mamy ładnych kilka kilometrów. Nim tam dotarliśy, minęło kilka godzin, ciężar plecaków porządnie dał nam się we znaki i
zgłodnieliśmy diabelnie. Tymczasem nikt nie chce nas zabrać dalej. Kwitniemy w
Aalborg i chyba nawet zaczynamy już zapuszczać korzenie…
Nie ma jednak tego
złego! Nasze trudy zostają nagrodzone. Zatrzymuje się przy nas kobieta i po
dosłownie kilku chwilach proponuje nam odwiedziny w jej domu: co prawda trochę poza trasą, ale jeśli mamy
ochotę… Mamy. Helle wraz ze swym partnerem udostępniają nam pokój córki,
urządzają porządną kolację z grillem (dla mojego wegetariańskiego podniebienia
– grecki ser z rusztu) i napitkami oraz zapewniają przemiłe towarzystwo na cały
wieczór. Na drugi dzień nasza znajoma wyposaża nas w prowiant, odstawia na
dogodną wylotówkę, żebyśmy mogli szybko dotrzeć na północ i każe odezwać się, gdy wrócimy do Polski. Kontakt mamy do
dziś.
Skagen jest nieco melancholijne, ale
zarazem pełne pewnej wzniosłości i powagi. Koniec Danii, wybrzeże w którym
zlewa się ze sobą Morze Północne z Morzem Bałtyckim wywołuje w nas chwilę
zadumy. Szum uderzających fal, nadciągające szare chmury i piski mew skłaniają
do refleksji. Jest – magicznie.
Znów śpimy w wiatach leśnych.
Spotykamy Holendrów, którzy objeżdżają Danię rowerami. Wspólnie spożywamy
posiłek a potem poddajemy się nocy. Następnego dnia udajemy się jeszcze na
długi spacer do słynnego zasypanego
kościoła św. Wawrzyńca. Pierwsza pisana wzmianka o nim pochodzi aż z XIV
w.! Budynek ten od wieków atakowany przez przemieszczające się wydmy utrzymał
się na powierzchni tylko dzięki działalności ludzkiej. To dawni wierni ocalili
go od zapomnienia. Dziś nie stanowi już miejsca kultu. Przyciąga turystów,
którzy chcą zobaczyć na własne oczy zakopaną po pas historię.
To jednak tylko jedno z wielu niesamowitych miejsc. Innych, równie ciekawych, o których nawet
nam się nie śniło, jest w Danii wiele. Jeszcze więcej specyficznej
skandynawskiej aury. Można tu odpocząć na łonie natury i obcować z kulturą, spać
„na dziko”, a za chwilę zwiedzać wspaniale wyposażone muzea i skanseny, oderwać
się od zgiełku miasta i jednocześnie podziwiać ciekawą architekturę. Wcale nie
trzeba wydawać fortuny. Jeśli tylko jesteśmy gotowi na odrobinę poświęcenia w
imię pasji, możemy osiągnąć wszystko i wszystko zobaczyć. Udowodniłam to sobie
i mam nadzieje, że i Wam, spędzając tam prawie 3 tygodnie za niemal 1/3
minimalnego budżetu przeciętnego turysty.
Co prawda to już się pojawiło, jakiś rok temu, ale dla leniwych, którym nie chce się szukać, zamieszczam jeszcze raz :-) :
KOSZTORYS. Przełom
sierpnia i września 2010 r. Dania 17 dni
(1 dzień - dojazd, 3 dni -
powrót)
Kopenhaga, Roskilde, Lejre, Wyspa Mon, Skagen
Przejazd:
0 zł – Autostop (z Mazur do Kopenhagi ok. 27 godzin,
powrót – ok. 3 dni)
70 zł – bilet na komunikację miejską w Kopenhadze (w
cenie 10 godzinnych przejazdów – niestety tańszej opcji nie było)
Noclegi:
Ok. 70 zł - 2 noce (2x35) na campingu w Kopenhadze
0 zł – pozostałe:
·
TIR, którym jechaliśmy,
·
park tuż obok campingu,
·
park miejski w Roskilde [2 noce],
·
rezerwat przyrody na wyspie Mon [2
noce] w specjalnie przygotowanych, darmowych backpackerskich wiatach w środku
lasu,
·
las k. Lejre [2 noce],
·
wiaty k. Skagen [2 noce],
·
dom Dunki, która zaproponowała nam
nocleg,
·
„na dziko” z namiotem nieopodal
autostrad w Niemczech [2 noce],
· ”na dziko” już w Polsce.
Pozostałe:
40 zł wstęp do muzeum wikińskiego w Roskilde (zniżka
studencka),
40 zł wstęp do skansenu w Lejre (zniżka studencka),
ok. 50 zł na pozostałe wstępy (, Domkirke, Ogród
Botaniczny, Ripley’s – Believe it Or not, Muzeum Narodowe [darmowe])
ok. 330 zł – posiłki – gotowane na własnym palniku lub pieczone na
ogniskach (wszędzie pełno przystosowanych miejsc na zrobienei ogniska),
kupowane w supermarkecie. 2 razy posiłek w pizzerii: 0,5 l coca-coli – 20 zł,
średnia pizza dla 1 os. – ok. 40 zł.
CAŁKOWITY KOSZT:
ok. 600 ZŁ
Powiem szczerze podziwiam Was za odwagę, nigdy tak ie podróżowałam w obawie o swoje bezpieczeństwo. Co nie znaczy że nie spałam pod namiotem czy na campingu, jedyne co nie wchodzi w rachubę to autostopy. No Danię nawet nie kojarzyłam z tak pięknej strony, Norwegia i Szwecja to kraje skandynawskie które juz trochę zwiedziałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
zdjęcie 7 - poza na Beatę Pawlikowską ;) Widziałaś, że National Geographic od czasu do czasu szuka artykułów typu "wakacje za mniej niż 1000 zł" - dla Ciebie to chyba pikuś, a można wygrać 1000 zł, czyli kolejne wakacje :)
OdpowiedzUsuńwiem, zdjęcie bylo inspirowane tamtym ;-) A artykuł po prawdzie kiedyś miał iść na ten konkurs, ale przegapiłam termin, więc wkleiłam go tutaj :p Na następną edycję napiszę coś lepszego :-)
OdpowiedzUsuńszkoda, że nie dodajesz notek częściej, bo masz naprawdę bardzo ciekawego bloga i chciałoby się czytać i czytać...:) bierz udział w różnych konkursach to jest szansa, że więcej osób Cię zauważy, bo warto tutaj zaglądać :)
OdpowiedzUsuńbridget
Wiem, ze powinnam pisać częściej, ale jakos ostatnii się nie składa. Wkraczanie w dorosłosć jest takie absorbujące, ze niesposob poswiecic wystarczająco duzo czasu. Mam nadzieje, że szybko się ustatkuje i bede mogla się poswiecic pisaniu bardziej. Dziekuję za dobre słowa, bede robic co w mojej mocy, skoro są ludzie, ktorzy chcą to czytać :-) (ale też - przygotowywanie takich długich notatek swoje pochłania, wiec należy brać na to poprawkę :P)
OdpowiedzUsuńA co do konkursów... nie wiem jaka jest szansa zostać zauwazonym i docenionym, jeslis ie nie jest pustą celebrytką...
Moglas jeszcze wrzucic to zdjecie gdzie stoisz na tej lodzi w piaskownicy w kopenhadze:P smieszne jest:D
OdpowiedzUsuńW.
jesteś moją muzą! :D uwielbiam Twojego bloga, to po części Ty zainspirowałaś mnie to podróżowania stopem. w przyszłym orku planuję właśnie Skandynawię, a tu tyle przydatnych informacji.. :)
OdpowiedzUsuńMarzą mi się takie podróże. Ile lat miałaś, gdy zaczęłaś podróżować ?
OdpowiedzUsuń15, jak zaczełam autostopować, ale wtedy jezdzilam z moją mamą (co nie znaczy,z e niebylam pomocna i wspolodpowiedzialna ):-) Wcześniej podrozowalam publicznymi srodkami lokomocji. Pierwszy raz sama (z osobą w moim wieku) za granicę wybralam sie po maturze, a wiec majac 18 lat. :-)
Usuńuwielbiam opisy takich podróży. byłam kiedyś w danii, ale tylko w kopenhadze, teraz widzę, że mam tam jeszcze wiele do zobaczenia :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Ciebie czytać! świetne wakacje mieliście. Piękna ta Dania...Pozdrawiam serdecznie i pojawiaj się częściej:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję zwiedzić całą Skandynawię, bo pałam do niej miłością wielką tylko właśnie te ceny przerażają. Dziękuję, ze udowadniasz, iż można to zrobić tanio. A tak szybkie dostanie się do Danii to na prawdę czyn godny szacunku. Zazdroszczę, bo ja jeszcze nie byłam, a moje serce rwie się tam każdego dnia.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńUdało Wam się wydać 600 zł we dwójkę na podróż czy na osobę? Planuję wyjazd autostopowy do Danii i zbieram jak najwięcej informacji.
OdpowiedzUsuń