Wędrówka w pojedynkę lub w parze stwarza wielkie możliwości. Daje zdecydowanie większe szanse poznawcze, aniżeli w wieloosobowej grupie. W tłumie nigdy nie będziemy mieli możliwości poznać innej kultury tak dokładnie, jak bezpośrednio z nią obcując. W grupie nie usłyszymy dźwięków natury ani nawet uroczego ulicznego gwaru. Zagłuszy nam to wszystko szelest i szum rozmów gromadki, do której należymy. Podróżując na własną rękę, możemy zbliżyć się do nowego świata i jego codzienności. Możemy poznać ludzi i od kuchni podpatrywać życie świata. Możemy też liczyć na zainteresowanie gospodarzy i od czasu do czasu wesprzeć się na ich wyciągniętej, pomocnej dłoni. Rozmowa z drugim człowiekiem w czasie podróży stwarza nieskończone możliwości... i przyznaję to nawet ja - istota z natury nieśmiała i lubiąca sobie radzić samodzielnie, robiąca wszystko, byle tylko nie pytać, a samej dowiedzieć się, co i jak...
Podczas podróży autostopowych nie da się jednak uniknąć kontaktów międzyludzkich i rozmów z tubylcami. Po kilku takich wyprawach uważam, że ostatecznie wychodzi to na dobre - człowiek się uspołecznia, nabiera ogłady, przestaje być dzikusem i zaczyna się czuć swobodniej w interakcjach z nieznajomymi... ale zanim to nastąpi - trzeba walczyć ze sobą i pomału się przełamywać. Należy więc gawedzić. Dużo. Mówić o sobie i pytać. Pytać, pytać i pytać. Jak sami się wstydzimy, możemy na początek szturchnąć w ramię takiego, np. Rafała i wypchnąć go na pierwszy ogień rozmowy. Potem już jakoś idzie. ;)
Podczas takich krótszch, bądź dłuższych pogawędek można się wiele dowiedzieć i na wiele załapać. Nie mówię tu o zyskach materialnych, ale np. wspólnym zwiedzaniu, poleceniu ciekawych miejsc, tańszych knajpek, sklepów ze świeższymi owocami czy np. najlepszej pory na odwiedzenie jakiegoś miejsca. Korzyści, jakie płyną z nawiązywania kontaktów z napotykanymi w podróży ludźmi, są tak niepodważalnie wielkie, że nawet mi nie pozostaje nic innego, jak poddać się konieczności i odbijać piłeczkę pomiędzy dwiema paletkami: pytanie i odpowiedź.
Dużym ułatwieniem są dobre okoliczności, które pozwalają na naturalne zagajenia (ciężko jest zapoznać się z kimś ot tak, na ulicy). Na nasza korzyść świadczą więc wspominane już auta i... hostele. Backpackersi mają to do siebie, że tworzą swoistą subkulturę, pewnego rodzaju wspólnotę i wydaje mi się, że nie ma absolutnie nic dziwnego w swobodnej wymianie myśli i poglądów między nimi. To zupełnie zwyczajne, że witają się ze sobą, zwierzają się ze swoich osiągnięć, dzielą się planami i wymieniają doświadczeniem. Dobre hostele ułatwiają takie społeczne interakcje, np. zapewniając gościom miejsce, w którym mogą się spotkać i porozmawiać. Do dziś niezwykle miło wspominam Skopje, gdzie w hostelu każdego wieczoru goście wraz z gospodarzem zasiadali przy stolikach z kubeczkami rakii i raczyli się zarówno trunkiem, jak i opowieściami. Właściciel przestawał być wówczas obcą, oficjalną personą a stawał się naszym przewodnikiem, mentorem, towarzyszem.
Niejednokrotnie dzięki rozmowom udało nam się załapać na darmowy posiłek, spanie (nawet zaproszenie do domu na nocleg), pomoc czy przestrogę. Dowiedzieliśmy się wiele i z pewnością uniknęliśmy wielu niebezpieczeństw. Rozmawiając i obserwując, poznawaliśmy kraj od podszewki, obcując bezpośrednio z jego wnętrzem. Dotykaliśmy tego, co normalnie jest ukryte przed zorganizowanymi wycieczkami. Typowy turysta, który tylko pędzi z aparatem, obfotografowując z każdej strony zabytek, nie dostrzega prawdziwości miejsca. Widzi tylko to, co na pierwszy rzut oka chce mu pokazać miasto i jego mieszkańcy. Na pierwszy rzut, bo na drugi z reguły nie ma już czasu, biegnąc do autobusu. Dostrzega więc tylko fasadę, ogólny rys miejsca, bez poczucia jego charakteru. Tak sądzę, dlatego nie jestem zwolenniczką wieloosobowych wycieczek. Nie lubię być poganiana ani ograniczona czasem czy planem wyjazdu. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi poczucie wolności i możliwość spontanicznego działania. Lubię zmieniać cele i modyfikować itinerarium w zależności od tego, jak przebiega podróż i jakie wrażenia wywierają na mnie odwiedzane lokacje. Jeśli psuje się pogoda, mogę zawsze skoczyć do sąsiedniego kraju, jeśli usłyszę o czymś fantastycznym, czego po prostu nie można nie zobaczyć - jadę tam, rezygnując z czegoś mniej istotnego, a jeśli coś mnie olśniewa - spędzam przy tym więcej czasu. Dlatego właśnie lubię podróże na własną rękę. Mogę wtedy skupić się na tym, co mnie cieszy, interesuje i inspiruje. Nigdzie się nie spieszę, niczym nie martwię (no, może tym, gdzie tej nocy będę spała) i mogę spokojnie chłonąć wakacyjne wyprawowe powietrze. Uwielbiam wsłuchiwać się w dźwięki ulicy, w gwar tłumu, muzykę z knajpek lub happeningów, śpiew ptaków i szum górskiego strumienia. Ostatnio nawet mniejszą wagę przykładam do samych zabytków (choć oczywiście nie rezygnuję z ich zwiedzania) a koncentruję się na obserwowaniu życia. Lubię być w miejscu, w którym jestem i czuć jego specyficzną aurę. Nie lubię za to, żeby mi wtedy przeszkadzano przywoływaniem mnie do rzeczywistości. To byłoby niegrzeczne. ;) Dlatego jeżdżę z tylko jednym towarzyszem.
przewaga jest niezaprzeczalna! zorganizowane wyprawy są dla ludzi w kwiecie wieku :)
OdpowiedzUsuńsuper, jeśli spotyka się na swojej drodze ludzi życzliwych :)
Czyli??? Tak po 70-tce? Czy nie obraziłam nikogo?
UsuńAga
Ja bym wlasnie stawiala, ze po 70, chociaz niektorym nawet wtedy nic nie stoi na przeszkodzie. Ale znam i takich, co mimo 20 lat nigdzie sie nie ruszają...
UsuńChyba dla takich, co już są "po kwiecie wieku" :P
OdpowiedzUsuńJa łapię, ale ty rozmawiasz... ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, nie trzeba zaraz z tych wszystkich uprzejmości korzystać: trzeba być czujnym i mieć oczy otwarte. Baczyć, czy pod propozycją odwiezienia przez miłego skądinąd Jordańczyka nie kryje się coś jeszcze. Osobiście nie wiem, bo nie sprawdziłyśmy...
OdpowiedzUsuńAga
tez to lubie:D zreszta sama wiesz:P eh chce znowu do macedonii:P i do Alexandra i Budego:P:D na "imprezke" pod budka z piwem:P
OdpowiedzUsuńW.
Mogę się z Tobą zgodzić w 100% jeśli chodzi o podejście do wieloosobowych wycieczek. Ja również prawie zawsze podróżuję wyłącznie ze swoim mężem i nie odczuwam potrzeby znajdowania się w większej grupie. Sporadycznie zdarza nam się jechać jeszcze dodatkowo z jakimiś znajomymi, ale są to raczej weekendowe wyjazdy w celu poznania jakiegoś innego miasta niż wyjazdy, które mają na celu dłuższe włóczenie się gdzieś, przemiszczanie z miejsca na miejsce itp. Również uważam, że rozmowa z miejscowymi jest niezwykle cennym doświadczeniem i bardzo pomaga w planowaniu podróży. Najmilej zaskakuje mnie zawsze, gdy ktoś udziela wskazówek sam zagadując nas po raz pierwszy - po prostu podchodzi, pyta skąd jesteśmy i mówi: "iddzcie tym szlakiem, bo tam są fajne widoki" albo "polecam tą piekarnię, bo dają tam najlepsze bułeczki w mieście" itp. :) Takich rzeczy nigdy nie dowiemy się z podręczników, a na wyszukiwanie tylu infomacji w sieci nie zawsze jest czas przed wyjazdem.
OdpowiedzUsuńZorganizowane wycieczki zupełnie mnie nie pociągają, sama lubię być panem swojego czasu i sama go lubię planować. Zwiedzanie, zbieranie informacji o danym miejscu, czy nawet robienie zdjęć cieszy jeśli dzielę to z kimś z kim chcę, a nie z zupełnie przypadkowymi osobami, dla mnie to chyba takie trochę intymne...:)
OdpowiedzUsuńBridget
Świetna sprawa tak podróżować podziwiam zaangażowanie, ja również kocham podróże, ale niestety myślę, że nie na taką skalę. Ale to prawda jak już udaje mi się, gdzieś wyskoczyć to jedynie w swojej grupce czy też tylko z chłopakiem ;-) ( i w sumie to drugie nam najlepiej pasuje). Życzę spełnienia marzeń co do przyszłych podróży, z chęcią później o nich poczytam na tym blogu ;-)
OdpowiedzUsuńbardzo fajnie napisałaś ... serdeczne pozdrowienia od peregrino :^)
OdpowiedzUsuńDobrej Drogi
Bardzo ciekawy blog, a podróże napewno muszą być bardzo ciekawie spędzone najlepiej samemu chyba podróżować no chyba że ktoś ma jakieś obawy i woli w grupie.
OdpowiedzUsuń