Pytamy na stacji o transport do Parku Narodowego Erawan i dowiadujemy się, że ostatni autobus wlaśnie stoi na stanowisku i niebawem odjedzie.W pośpiechu zarzucamy plecaki na siebie i pędem ruszamy w kierunku niebieskiego, ni to vana ni to autobusu. Zdążyliśmy.
Próbujemy dowiedzieć się, ile kosztuje bilet, ale kierowca tylko macha na nas ze zniecierpliwieniem, pokazując drzwi i sugerując, że mamy pakować się do środka. Nie ma co się szarpać, ile by to nie było, w publicznym autobusie chyba z nas nie zedrą. Przewodnik sugeruje, że bilet nie powinien kosztować więcej niż 50 bahtów, a przejazd nie powinien być dłuższy niż 90 minut. Brzmi prawdopodobnie i rozsądnie. Czemu rzeczywistosć miałaby być inna?
Jest przed 17, jeszcze nie ciemno, ale już niebawem słońce będzie się chować za horyzontem. Na pewno jest to nasza ostatnia szansa, żeby jeszcze dziś dostać się na miejsce. Ładujemy się do środka i sadowimy z tyłu. Jest wąsko, siedzenia są nieduże a plecaków nie chcemy zostawiać bez opieki. Wybieramy mniej wygodną alternatwę i wciskamy je sobie pod nogi. Bierzemy głębszy oddech i czekamy.
Czekamy...
Czekamy...
Czekamy...
Mija pół godziny a my ciągle tkwimy w tym samym niezmienionym położeniu. Za oknem ciągle dworzec Kachanaburi, ci sami ludzie i te same autobusy. Nic sięnie rusza. Powietrze ani drgnie. Wszystko, jakby zamarło. Przed oczami przewijają nam się wiercące się na siedzeniach młode Tajki. Nie wyglądają na zniecierpliwione, po prostu czekają, aż bus ruszy i zawiezie je ze szkoły do domu. My, w przeciwieństwie do nich, niecierpliwimy się coraz bardziej. Rozglądamy się na boki, ale nie wygląda, jakby sytuacja miała się niedługo zmienić. Zaczynamy się zastanawiać, czy pchanie się do góry jeszcze dziś ma jakikolwiek sens.
W przewodniku napisali, że nocleg w bungalowach parku należy wcześniej zarezerwować, a my tego nie zrobiliśmy. Czy ktokolwiek nam otworzy? Czy w ogóle będziemy wiedzieli dokąd iśc? Czy po ciemku, bo przecież zanim dojedziemy - słońce zajdzie, zdołamy w ogóle zorientować się w terenie? Jak w ogóle wygląda baza noclegowa w tajskim Parku Narodowym? A co, jeśli okaże się, że wszytsko zamknięte na głucho, a my skończymy na noc w środku dżungli, bez możliwości powrotu i całą noc będziemy musieli spędzić pod gołym niebem w towarzystwie odłosów puszczy? Ogarnął mnie strach. Niby zawsze chciałam na dziko, do dżungli i w ogóle, ale może niekoniecznie na pałę i bez zastanowienia ryzykować własne zdrowie? Przecież to ostatni bus tego wieczoru! Nic już nie będzie jechało z powrotem! Zostaniemy tam, jeśli nasze zagranie va banque się nie powiedzie.
Czy to ma sens? - pytam Rafała, tłumacząc mu swoje wątpliwości. - Z jednej strony szkoda czasu i fajnie byłoby dostać się na miejsce jeszcze dziś, z drugiej... może jednak lepiej zachować się rozsądniej i jutro rano, skoro świt ruszyć tam, jak normalni ludzie?
Na szczęście nikt nie pobrał od nas opłaty. Najwidoczniej nikomu się nie spieszyło, wiedzieli, że prędzej czy pózniej wóz się zapełni i z kompletem pasażerów ruszy przed siebie.
Bez nas. Byliśmy jedynymi potencjalnymi pasażerami-turystami i to ostatecznie odwiodło nas od pomysłu podróżowania w nocy. Wysiedliśmy.
Bez nas. Byliśmy jedynymi potencjalnymi pasażerami-turystami i to ostatecznie odwiodło nas od pomysłu podróżowania w nocy. Wysiedliśmy.
Szkoda, że nie udało nam się pokonać całej trasy w jeden dzień. Pokonało nas 200 kilometrów, które powinniśmy móc sami pokonać w jakieś 2 godziny. Zamiast tego minęło ich 7, a my przebyliśmy 3/4 drogi. Szału nie ma. Nie pomogło nawet to, że podróż rozpoczęliśmy rano. No, może nie bladym świtem, ale jednak rano. Braliśmy pod uwagę, że może się przeciągnąc, ale nie, że cały plan spali na panewce. Trochę było mi żal, ale Kanchanaburi też okazuje się niegłupim miejscem na spędzenie wieczoru.
Dobrze, że poradziliście sobie inaczej, następnego dnia. Może to i lepiej, że jednak po nocy nie tłukliście się tym busem, autobusem :)
OdpowiedzUsuń