O cenach i dojeździe już było, także
to możemy sobie pominąć. Teraz – kwestie organizacyjne.
Kiedy już
pokonamy wszystkie trudności związane z dotarciem do zaginionego miasta,
stajemy twarzą w twarz z... kolejką. Z kolejką, jakiej świat nie widział, nawet
za PRL-u po lodówkę.
Na górze jest
niewielki placyko-parking, na który non stop, co kilka minut, wjeżdżają pełne
ludzi autobusy (potem w tym nieziemskim ścisku wykręcają, żeby pojechać na dół
i przywieźć kolejny transport). Wszystkie, absolutnie wszystkie, puste pola na
placu wypełniają ludzie. Kolejka jest ogromna, a do tego są ich dwie. :x
Jeśli chcesz,
lub wiesz, że będziesz chciał/a się wkrótce wysikać (największa zmora mojego
podróżniczego życia), to lepiej zrób to już teraz i... stań w kolejkę. To nic,
że jesteś już tak blisko, a wizytą w łazience psujesz romantyzm chwili. Nie
przejmuj się. Słuchaj instynktu i czekaj na swoją kolej. Łazienki są tylko tu,
przed kompleksem i prowadzi do nich dłuuuuga linia oczekujących. Ok. Godziny
10:00, owego dnia było to równe 30 minut.
Co gorsze, za
prawo do wysikania trzeba zapłacić. (Jasne, można próbować na ścieżce, ale tam
też jest dość duży ruch). Co prawda, cena nie jest wygórowana – 1 sol równa się
naszej złotówce, ale... czy nie kupiliśmy przypadkiem biletu wstępu za ponad 50
dolarów? Czy w to nie powinno być wliczone chociażby małe siku na osobę? :o
Jeśli w trakcie wizyty znów najdzie cię
potrzeba, zapamiętaj to miejsce. Będziesz musiał wrócić do niego z każdego
punktu w kompleksie (to co, że daleko?). Innej łazienki nie ma, chyba, że
chcesz podlewać starożytne ruiny. Nawiasem mówiąc, szkoda, że jednak nie
zdecydowano się na ustawienie choćby jeszcze jednego przybytku dumania, bo
zdarzyli się niestety i tacy, co w obrębie cudu świata potrafili zostawić coś
więcej, niż tylko przebarwione moczem murki.
Żeby podczas
zwiedzania móc skoczyć do łazienki, należy udać się do wyjścia, wyjść przez
bramę, odstać swoje w kolejce, a potem, uboższy o jednego sola, z umytymi
mydełkiem rękami wystarczy tylko odczekać swoje w tej drugiej, właściwej i długaśnej
linii, na końcu której sprawdzają bilety. I już! Już można znów zwiedzać
spokojnie.
Szastać wizytami
w toalecie jednak nie radzę, bo nad wejściem wisi kartka z ostrzeżeniem, że
„re-entry” przysługuje tylko dwa razy. Biada cierpiącym, z przewianymi
pęcherzami! Biada przytrutym! Tu już pomoże chyba tylko stoperan. Chyba, że
ktoś pokusi się na polemikę z biurokracją.
Nie wiem, jak ma
się do tego konsekwencja sprawdzania biletów, bo co do rzekomego zakazu
wnoszenia jedzenia, albo butelkowanej wody nie stosował się nikt. Całe
szczęście, bo gdyby kazano nam wyrzucić nasze zapasy, w upale po 6 godzinach
samego zwierzania zostałyby z nas już chyba tylko mokre plamy. A jeszcze
przecież trzeba było zejść.
Druga kolejka
idzie szybko. Ekspresowo sprawdzają twój bilet imienny i dokumenty. Potem już
tylko kilkanaście metrów pod górkę i twój dech zapiera wspaniały widok J.
Nie pójdźcie pod prąd, zwiedzeni cudownym krajobrazem i podekscytowani
satysfakcją, bo jeśli raz zboczycie z wytyczonej ścieżki (choćby przed wami
mozolnie gramoliła się wycieczka stękających niemieckich emerytów) to możecie
mieć problem z powrotem na szlak. Nieustępliwy strażnik niestrudzenie będzie
was odsyłał do wyjścia i zagradzał każde przejście (choćby od właściwej ścieżki
dzieliło was tylko kilka schodków, po których i tak nikt nie chodzi). Wtedy
musicie znów odwołać się do już znanej taktyki – wyjść z kompleksu i wejść
jeszcze raz (przy okazji możecie się też wysikać, w końcu i tak jesteście już
za bramą ;) ). Chyba, że tuż przed wyjściem strażniczka akurat zostanie przez
kogoś skutecznie zagadana... wtedy tylko – hyc przez bramkę i już znów idziecie
po dobrej dróżce.
W Machu
obowiązuje ruch jednokierunkowy ze względu na wąskie przejścia i schodki.
Jakkolwiek irytujące się to wydaje, kiedy usiłujecie przeskoczyć po tych kilku
nieszczęsnych schodkach, to jednak jest to logiczne i skuteczne rozwiązanie.
Teraz już do
rzeczy. Machu Picchu to robocza nazwa, pochodząca od szczytu, na którym miasto
się znajduje. Jego prawdziwego imienia nie poznamy pewnie nigdy... Podobnie,
jak jego przeznaczenia. Czy była to warownia? Dom Inti? Kompleks świątynny?
Osada? Ciężko stwierdzić. Zabudowa dzieli się na sektory: rezydencjalny,
industrialny i świątynny, mogła więc być naprawdę wszystkim po trochu.
Przewodnicy
prześcigają się w kreatywnych wyjaśnieniach i o tym samym budynku potrafią powiedzieć,
że był kuchnią dla Inti, albo centrum astrologicznym. Burza mózgów trwa. Może
ktoś kiedyś wpadnie na właściwy trop. Póki co, chyba najprawdopodobniejszą
wersją jest, że cytadela była ośrodkiem religijnym, być może nawet celem
pielgrzymkowym.
Huayna Picchu to
jednak z najbardziej na świecie znanych gór, chociaż większość ludzi nigdy nie
poznała jej nazwy. To właśnie ten strzelisty, przewyższający osiedle o 200 m w
górę szczyt, który widnieje na każdej pocztówce z Machu. Na jego zboczach
zbudowano Świątynię Księżyca. Wg legend, na wierzchołku Huana Picchu mieszkać
miał najwyższy kapłan, oraz kapłanki – dziewice. Każdego poranka kapłan miał
przemierzać stromą drogę do cytadeli, jako rytuał obwieszczania, że wzeszło już
słońce i nastał nowy dzień. Czy tak było naprawdę?
Na terenie
samego miasta znajduje się jeszcze kilka innych świątyń: Słońca, Kondora,
Trzech Okien. Jest tu też tajemniczy kamień, zwany Inti Watana, służący
prawdopodobnie celom astrologicznym. Jego ułożenie pozwala obserwować ruch
słońca: 11 listopada i 30 stycznia w południe, słońce znajduje się dokładnie
nad nim i kamień nie rzuca cienia. 21 czerwca cień jest najdłuższy.
Poza tym jest tu
wiele zaułków, uliczek, domków, do których można zaglądać i snuć wyobrażenia na
temat tego, jak wyglądało tu życie kiedyś. Kiedy? I to ciężko sprecyzować, bo i
tutaj oficjalna nauka kłóci się z tym,
co widzimy.
Oficjalnie mówi
się, że osiedle powstało około II połowy XV wieku, na polecenie Pachacuti Inca
Yupanqui, tymczasem już w 1537 roku miało zostać opuszczone chociaż Pizarro
nigdy go nie odnalazł. Dlaczego więc? Skoro część Inków przeniosła się do równie
trudnej do ukrycia Vilcabamby, zaś druga część zbiegła do dżungli, dlaczego odrzuconoby
przewagę, jaką daje tak dobrze ukryte w górach miasto?
Powód
opuszczenia to nie jedyna zagadka. Machu, podobnie, jak inne budowle w regionie
Cusco, skrywa w sobie coś jeszcze. Dwa, zupełnie różne style architektoniczne
wyraźnie wskazują na dwa typy umiejętności budowniczych. Nie umniejszając
zdolności inkaskich rzemieślników, a wiemy o nich, że byli zarówno pracowici,
jak i sprytni, ciągle ciężko udawać, że nie widać różnicy. Monumentalne, równo
docięte i zupełnie inaczej oszlifowane głazy zdecydowanie nie pasują do
popularniejszych tu murków i zabudowań wzniesionych z lekko płaskich kamieni
połączonych, jako tako grubą warstwą zaprawy, albo nawet równawych ale ciągle
dużo mniejszych bloków kamienia.
Czy Inkowie
wznieśli Machu Picchu sami, tak, jak to przekazują podręczniki? Jeśli tak, to
jak mogli tego dokonać, nie znając żelaza, a nie wspominając już o innych
narzędziach? A może wykorzystali pozostałości osiedla po innej kulturze, tak,
jak to często już miało miejsce w historii? Tylko... po kim, skoro znalezisk,
poza megalitami, nie zarejestrowano?
Historia
poszukiwań:
Miasto odkryto
oficjalnie dopiero 24 lipca 1911 roku za
sprawą prof. Yale Hirama Binghama (chociaż wcześniej był tu chociażby Augusto
Berns). Poszukiwał on, co prawda, zagubionej stolicy Inków Vilcabamby (notabene
odkrytej i ustalonej w 1976 r. przez Tony’ego Halika, Elżbietę Dzikowską i
prof. Edmundo Guillén), ale trafił tu, poinformowany o miejscu przez lokalnego
farmera. Na górę zaprowadził go 11-letni syn rolnika, Pablo Arteago.
Osiedle było tak
zarośnięte dżunglą, że budowli prawie nie sposób było dostrzec! Wiele czasu
zajęło im oczyszczenie terenu z nadmiaru roślinności, a musimy pamiętać, że
pozostawiona choćby na chwilę bez uwagi puszcza odrasta w ekspresowym tempie.
A mogliby postawić toalety i nie mieliby obsikanych murków.
OdpowiedzUsuńAga
I nie tylko osiusianych ;-). Na szczęście - nie było tego dużo. Wielu osobom wystarczają 2-3 godzinki, a tyle spokojnie da się wytrzymać :P.
UsuńJak zwykle świetna i poczytna notka :p
OdpowiedzUsuńW.
Uwielbiam zwiedzać i podróżować. Niestety większość wypraw przemyka mi koło nosa ze względu na ograniczone finanse. Zastanawiam się aby w tym roku wziąć jakąś szybką pożyczkę i w końcu nie odmawiać sobie wymarzonego wakacyjnego wyjazdu
OdpowiedzUsuń