piątek, 13 lipca 2012

Słów wstępnych o pierwszej podróży kilka. Indie z plecakiem.




Indie. Kraj, do którego lgną wędrowcy ze wszystkich zakamarków świata. Przyciąga każdego. Czym? Swoją kulturą, mnogością intensywnych barw tkanin i biżuterii, woniami słodkich i oszałamiających kadzideł albo ostrych przypraw, unoszącą się wokół atmosferą zgiełku i tajemniczości, mitycznością miejsca, osławianą od lat przez tych, którzy postawili tam swoje stopy. Mityczność, czy bodaj nawet pewnego rodzaju kult Orientu wabi poszukiwaczy przygód i fotografów spragnionych pięknych krajobrazów, specyficznej architektury czy ubiorów odbiegających od tych standardowych – europejskich. Przyciąga także tych, którzy za cel wyprawy upatrują sobie poznanie tajników azjatyckiej, pachnącej curry kuchni (zawsze pikantnej i, choć nie zawsze, ale często) podawanej np. na kawałku gazety. Inni przybywają po to, by się wyciszyć, nacieszyć spokojem i praktykować jogę, wszelkiego rodzaju medytacje i ćwiczenia oczyszczające umysł i duszę. Można się tu także nauczyć profesjonalnych, wschodnich masaży relaksacyjnych. Wszystko, czego dusza zapragnie. Jest pogoda, ciepło i słońce. Jest woda dookoła, są plaże, są Himalaje, po których trekking sam w sobie jest powodem do dumy i są miasta, których sława dociera do nas już od najmłodszych lat – Agra i jej Taj Mahal, Dharamsala i siedziba Dalajlamy, Waranasi i święty Ganges.
Wszystko na pozór wygląda tak obiecująco, że nie zastanawiając się długo, rezerwujemy bilety i oczekujemy na szczęśliwy termin wylotu do New Delhi. Gdy przychodzi wytęskniona chwila pakujemy się i wyruszamy. Mimo jednak solidnego merytorycznego przygotowania, nie udaje się obejść bez całej masy niespodzianek i zaskoczeń.
Zmęczenie długą podróżą, zupełna zmiana klimatu (z mroźnych, lutowych -20, na ciepłe +25), uderzająca w oczy egzotyka i gwar – to wszystko robi swoje. Wsiadamy do opłaconej wcześniej[1] taksówki i ruszamy na 3 tygodniowe spotkanie z Hindusami i ich sposobem bycia. To ostatnie, jak się okazuje już wkrótce, jest bardzo ważnym elementem także naszej walki o przetrwanie…
Choć użycie słowa „walka” może wydawać się dość ryzykowne, to jednak nie tylko ja wyczuwam różnice temperamentów u Azjatów i Europejczyków. Obie strony zupełnie inaczej postrzegają to, co jest dobre dla nas – turystów, oraz to, co powinniśmy kupić, zjeść, odwiedzić, gdzie pojechać, czym, jak, kiedy i za ile… To wszystko, co na początku wydawało się oczywiste, zaplanowane i nietrudne do zrealizowania – w parę godzin zostaje bezlitośnie (ale z życzliwym, nie rozumiejącym naszej irytacji uśmiechem) obalone i wywrócone do góry nogami.

Charakterystyka zachowań Hindusów sprowadza się w zasadzie do konsekwentnych dążeń do sprowadzenia biednego (czy może raczej – bezsilnego) przybysza tam, gdzie w ich mniemaniu powinien się on znaleźć, czyli do sklepu z pamiątkami, należącego do ich wujków, ojców, dziadków, stryjów, przyjaciół czy zleceniodawców. Jednym słowem – skoro przyjeżdżasz do ich kraju – kupuj i tym samym wspieraj gospodarkę (a jeśli nie gospodarkę, to chociaż ich własne biznesy). Dla każdego z nich biały człowiek staje się „my friend” i przez każdego zostaje prowadzony „to the good place”, gdzie znajdzie wszystko to, czego poszukuje i potrzebuje. To nic, że nikt nie pyta, czego właściwie szukasz i bez względu na to, co zamierzasz zrobić – musisz przystać na propozycje.. Oczywiście nic nie dzieje się przemocą – Hindusi, jako przedstawiciele bardzo otwartego i sympatycznego narodu „jedynie” zapraszają do podążania ich śladami, oferując w zamian niemalże spełnienie marzeń. Wodzą za nos niczego niepodejrzewającego laika, który będąc po raz pierwszy na ich terenie nie wie, że nie powinien wdawać się w rozmowy, które na celu mają wszelkiego rodzaju doradztwo. W przeciwnym razie straci kilka godzin na kręcenie się w kółko, po tych samych zakurzonych uliczkach przedmieść, natykając się – ot, niby przypadkiem na „bardzo interesujące” stragany rodzinnych „korporacyjek”. W głowie powstanie zamęt i w zasadzie jedyne, czego człowiek będzie jeszcze chciał, to żeby przez chwile nikt do niego nie mówił, nikt nie chciał mu „pomóc”, nikt nie prowadził go tam, gdzie będzie mu lepiej i najzwyczajniej w świecie pozwolił mu pogapić się na mapę[2], i samemu zorientować się w terenie. Będą to jednak płonne nadzieje.

Nic nie pomoże czytanie wskazówek w przewodnikach i przygotowywanie gotowych odpowiedzi, jakoby to było się już któryś raz w kraju Shivy i Wisznu, jakoby znało się doskonale panujące tam warunki i zasady. Nie. Trzeba się przekonać na własnej skórze. Raz wyczuć intencje, raz się pomylić. Wtedy to już zostaje we krwi i człowiek nie daje się więcej nabrać. Przynajmniej – nie powinien.


[1]  Na lotnisku, by uniknąć nieprzyjemności dyskutowania z kierowcami, którzy zawsze, ale to zawsze, będą windować ceny, wykorzystując nasze niedoświadczenie, zmęczenie i licząc na brak asertywności. By tego uniknąć najlepiej zrobić przedpłatę w specjalnie oznakowanym okienku, podając miejsce docelowe. Z kwitkiem udajemy się do kierowcy i dalej jedziemy, nie bojąc się naciągnięcia.
[2] ...a są na świecie ludzie, którzy ciągle wolą sami odnaleźć drogę, wpatrując się w mapę nawet kilka minut dłużej, niż pytać innych. 

3 komentarze:

  1. o a jak to nie ma:( przeciez komentowalem:P

    a wiec jeszcze raz, po pierwsze fajnie i przyjemnie sie czyta, po drugie czekam na wiecej:P a po trzecie, jakos nigdy mnie tam nie ciagnelo ale w sumie kiedys mozna by i tam sie wybrac zobaczyc na wlasne oczy i samemu sie na nich poirytowac:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście zderzenie kulturowe musi być ogromne, bo wszak Indie tak bardzo różnią się do Europy oraz pozostałych części Azji, że chyba mają prawo nawet... przerażać? Zadziwiać? Z drugiej strony - perła Korony Brytyjskiej musiała i musi mieć w sobie nadal to coś co zawsze będzie przyciągało podróżnych. Rozumiem, że rozwiniesz temat podróży do Indii? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, przez najbliższe dni pojawi się kilka notatek o Indiach, później pomoże urozmaicę je czymś innym (bo nie chcę być bardzo monotematyczna) a później będę jeszcze kontynuować. Na ten temat jest dużo do pisania, więc bez obaw. ;)

    OdpowiedzUsuń