wtorek, 17 lipca 2012

Jak naprawdę wyglądają Indie? O realiach słów parę.


Wizje Indii, które przedstawiają nam kolorowe pisma i oddziałujące na wyobraźnię opowieści ludzi powracających stamtąd różnią się nieco od tego, co faktycznie możemy tam zobaczyć. Całe to urzekające misterium zapachów, barw i dźwięków, mieniące się i ukazujące na każdym kroku spragnionym oczom wizytatora, to jedynie drobna cząstka wschodniego świata, który stoi dla nas otworem. Fragment rzeczywistości, która może pozwolić się poznać o wiele dogłębniej, niż tylko z zewnątrz. To coś więcej, niż tylko pierwsze wrażenie. O tym jednak za chwilę, bo warto zaznaczyć, że i to pierwsze wrażenie różni się bardzo od tego, którego się spodziewaliśmy.
Okazuje się oto bowiem, że kolory – owszem – są, ale przykryte bardzo grubą warstwą kurzu. Nieco wyblakłe, przyszarzone wyzierają z przedmiotów na wystawach – z misternie (choć owa misterna robota po kilku tygodniach zaczyna się pruć i strzępić) zdobionych torebek, bluzek, chust, butów, z pięknych tkanin, ogromnych ilości wszelakiej biżuterii, lampionów, zawieszek, świeczników i całej masy tych wszystkich, urzekających indyjskich pamiątek. Nawet wizyta w sklepie skutkuje ubrudzeniem dłoni do tego stopnia, że na pewno nie chciałoby się z takimi odwiedzać kolejnych sklepów w Europie. W Indiach jednak nie zwraca się na to większej uwagi. Niestety, wszechobecny kurz warunkuje takie a nie inne zachowania i realia, i zwykły śmiertelnik nie ma na to większego wpływu. Kurz unosi się wszędzie, jest więc i w powietrzu, które wdychamy, w nosie, którym wdychamy, w ustach, na dłoniach i na wystawach sklepowych. Nie ma rady.
Co gorsze, oprócz zwykłego pyłu istnieją także inne niedogodności – niesamowity chaos i bałagan panujący na ulicach, wynikający nie tylko z tego, że każdy niemal samochód, autoriksza czy też zwykła riksza rowerowa jadą, jak chcą i w każdym kierunku (w Starym Delhi, bo w Nowym ulice wyglądają czasem nawet lepiej niż w niejednym kraju w Europie), nie tylko z tego, że każdy na każdego trąbi, pokrzykuje i pogania, ale ze zwykłego niedbalstwa i niechlujstwa. Wszędzie walają się całe sterty foliowych opakowań po „mukhwas” – są to maleńkie paczuszki opisane, jako środki odświeżające do jamy ustnej, wypełnione m.in. kardamonem, cukrem, kminkiem, kolendrą, nasionami fenkułu czy anyżu i tym podobnymi przyprawami i korzeniami typowymi dla regionu. Hindusi kupują tego ogromne ilości (często nawet podczas twojego kursu rikszą po prostu zatrzymują się w „kiosku” i nabywają towar), spożywają to niemal cały czas, bez przerwy, a kolorowe folie rzucają na ziemię, nie przejmując się w ogóle. Z drugiej strony, nie uświadczy się tam niemalże problemu, jakże typowego w naszych okolicach – nikt nie pali, więc chociaż pełno w powietrzu kurzu – przynajmniej od dymu papierosowego można się ustrzec.
Jest tylko jeszcze jeden problem – odchody. Tak po prostu – na drodze. Zwierzęce i ludzkie. Nawet w środku miasta. Nikt nie zwraca na nie uwagi. Każdy tylko skrupulatnie omija i podnosi wysoko nogi. Nawet nikt się nie krzywi z powodu przykrego zapachu. Tak, jakby ten „każdy” się już przyzwyczaił.
Brud i ubóstwo to niestety najbardziej rzucające się cechy krajobrazu indyjskiego. O wiele bardziej i mocniej wryją się w pamięć, prostym uczuciem ucisku w żołądku, zwykłego żalu, smutku i współczucia. O wiele mocniej, niż cała ta kolorowa maskarada, do mianownika której lubimy sprowadzać pojemne słowo „Indie”.







Znaczenie tego wyrazu pełne jest kontrastów. Biedy i bogactwa, kolorów i kurzu, pachnącego curry jedzenia i widoku dzieci, żebrzących o kawałek suchej „chapati”, eleganckich korowodów wystrojonych Hindusek w cudnych, bajkowych sari i piaszczystych ulic, zamienionych w rynsztoki. To prawdziwe Indie i jeśli ktoś nastawia się na widok cudnego miasteczka, rodem z książki dla dzieci, w którym każdy dom ma piękne ażurowe zdobienia, okna mają typowo hinduskie łuki, a zza nich spoglądają na uliczny gwar cudne księżniczki – to gorzko się pomyli i zawiedzie. W zamian zobaczy karykatury miasteczek, bardziej udające prawdziwe miasta, niż rzeczywiście nimi będące. Będą to ośrodki miejskie, składające się raczej z bud, lepianek, straganów, niekompletnych nawet jeśli chodzi o wszystkie ściany czy dachy – zwykle jedno-, maksymalnie dwupiętrowych. Wszystko przepełnione hałasem i krzątaniną, żebraniną i nagabywaniem. Obraz ten, uderzający z całą siłą, jak ciężki młot, bardzo szybko sprowadza człowieka do parteru i oczyszcza go z nieistotnych problemów życiowych. Nie trzeba dużo czasu, żeby w obliczu takiego stanu rzeczy uświadomić sobie, co w życiu jest ważne, a co nie. Tu nie ma miejsca na głupoty i stresy europejskiego życia. Tu, w tym chaotycznym bałaganie, oczyszczamy umysł ze spraw nieistotnych i przestawiamy go na inne tory. Uczymy się pokory dla życia, dla innego człowieka. Z czasem uczymy się cierpliwości. Orientujemy się, że ci często prości ludzie są dużo dalej od nas – przed nami – nie narzekają, nie martwią się bez powodu, tak, jak my mamy w zwyczaju, ale uśmiechają się i cieszą. To nic, że większość z nich żyje w nędzy – czerpią radość z dnia powszedniego. To nic, że momentami irytują swoją nachalnością – wzbudzają podziw (nawet, jeśli świadomość o tym dociera do nas dopiero z perspektywy czasu), bo są najzwyczajniej w świecie pogodni.  


4 komentarze:

  1. No cóż, cywilizacja Wschodu poszła w nieco innym kierunku. My , Europejczycy walczymy z przyrodą, naturą a tam...powiedzmy, że prawie symbioza.
    Każda kultura ma swoje prawidła.

    A foty - super!

    Kama

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem jedno: Indie na pewno nie wyglądają tak, jak są przedstawione w filmie "Jedz, módl się i kochaj" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mukhwas - miałem przyjemność spróbować dzięki dobroci autorki i cóż, ciekawe doświadczenie :)

    Co do tej pogodności - cóż najczęściej ludzie ubodzy potrafią docenić radość z życia i żyć mimo wszystko z pogodą ducha. Podziwiam takich ludi, a można ich znaleźć bardzo blisko, nie tylko w dalekich Indiach. Ale o tym doskonale wiesz :)

    Ładna notka i mądre rozważania, jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. It seems like another world to me not country, there is too much poverty there

    Craig

    OdpowiedzUsuń