Macedonia to idealne miejsce dla
studentów o niewysokim budżecie. Mając w kieszeni po 800 zł, spędziliśmy 3
wakacyjne tygodnie, podróżując, zwiedzając, jedząc do syta (z wyjątkiem 3
specyficznych greckich dni) i śpiąc wygodnie w łóżkach (choć nie za każdym
razem). Pierwszy raz w życiu mogliśmy też pozwolić sobie na pójście do
restauracji (zamiast do baru czy supermarketu) na pełnoprawny posiłek, lub
wybrać się do knajpy na drinka (co dla mnie było absolutną premierą. Zwykle
rezygnuję z tego typu wydatków (z oczywis tych
względów), jednak tym razem stały się one (czy raczej to, co dzięki nim
dostawaliśmy) jedną z atrakcji. Niecodziennie krakowski student, w dodatku
przybysz z Mazur wybiera się do lokalu przy głównym deptaku miasta i wybiera z
karty to, co mu się zamarzy. Niecodziennie, poza pobytem w Macedonii. Zgadzam
się też od razu, że gdybyśmy zrezygnowali z niektórych „luksusów”, całkowity
koszt wyjazdu zamknąłby się prawdopodobnie w 500 zł, jednak po to przecież
wybraliśmy tańszy kraj, żeby w końcu móc zaszaleć (faktycznie szaleństwo –
wydać AŻ 800 zł w ciągu 3-tygodniowych wakacji :P).
Nie chcę
pozostawiać słów bez przykładów, dlatego poniżej zamieszczam garść informacji.
RESTAURACJE I KNAJPY
Na
początek, najmniej tania ze wszystkich odwiedzonych, restauracja meksykańska
przy głównym deptaku:
W Ochrydzie odwiedzaliśmy jeszcze 2 „jadłopodajnie” – pizzerię Di Angollo, jako że wśród tysiąca „włoskawych” knajp była jedyną, która oferowała dania w sensownej ilości, za rozsądne ceny (po ok.. 5 e/os) i mogła poszczycić się w miarę normalnym menu (cała reszta oferowała AŻ po 5 rodzajów pizzy, w dodatku w mikroskopijnych rozmiarach); oraz Fast-food Oaza, w którym można było dostać naleśnika z czekoladą i bananem lub hamburgera za 1 e.
Słowem uzupełnienia, dodam jeszcze tylko, że oczywiście nie przez cały czas stołowaliśmy się "na bogato". Kiedy zdecydowaliśmy się uciekać przed ochrydzko-strugijską burzą i w tym celu wyjechać na trochę do Grecji, zgodziliśmy się tym samym na zupełną zmianę trybu życia. To, co w Macedonii wydawaliśmy w knajpie, na Chalkidiki starczyło nam jedynie na skromne zakupy w małym sklepiku, który w dodatku świecił pustkami... Za 7 e dostaliśmy: mały chleb tostowy, 2 pomidory, ogórka, 2 brzoskwinie, jakiś biały serek (który WCALE, mimo zapewnień sprzedawczyni, NIE BYŁ fetą ;( ), i butelkę Coli... Skończyło się więc na 3 dniach zupełnego oszczędzania i "niemarnowania pieniędzy". Zjedliśmy większość zapasu zupek chińskich, spaliliśmy się słońcem, dostaliśmy posiłek od Greka, ale to już zupełnie inna historia...
SUPERMARKETY I BAZARY
Nie podaję cen sklepowych i
supermarketowych, ponieważ praktycznie nie różniły się od polskich. Coca-cola
była troszkę tańsza, jogurt nieco droższy, chleb kosztował podobnie – w
zasadzie – podobnie. Wody w wielu miejscach można było napić się wprost z
tryskającego źródełka, więc z pragnieniem nie było problemu. Niezbyt często
korzystaliśmy jednak z tzw. suchego prowiantu, bo po prostu szkoda było nam
czasu i sił na przygotowywanie posiłków, skoro za 3-4 e mogliśmy do syta najeść
się czegoś ciepłego. Z przyjemnością odwiedzaliśmy jednak bazary… są to miejsca
same w sobie interesujące z racji panującej w nich atmosfery. Wesoły gwar, tłok
i różnorodność warzyw, owoców i przypraw powoduje, że czujemy się trochę, jak nie
w Europie. Mówiąc szczerze, na skopijskim Bit Pazarze czułam się trochę, jak
w… Maroku. Skoro pis zę o cenach, muszę
wspomnieć, że owoce i warzywa dostajemy tam dosłownie za grosze – kg brzoskwiń
czy arbuza za 20 den (ok. 1 zł). Przechodząc między straganami, mijamy się z
Macedończykami, z których każdy niesie pełne torby papryki, brzoskwiń,
pomidorów – wszystko w hurtowych ilościach. Każdy kupuje całego arbuza. To w
całej swej malowniczości powoduje pewne logiczne problemy – chcę kupić kawałek
arbuza lub melona i dajmy na to – jedną brzoskwinię… kiedy podaję kupcowi 1
sztukę – pyta zdziwiony czy chcę tylko to, po czym oddaje mi ją za darmo, bo
przecież nie bardzo ma jak zważyć taką ilość ;). Z arbuzem jest trudniej – nikt
nie wie, o co nam chodzi… kiedy tłumaczymy, że chcemy mniej niż pół, podają nam
ćwiartkę, gdy mówimy, że chcemy jeszcze mniej – pokazują nam mniejszego CAŁEGO.
Dopiero po dłuższej chwili jakaś pani się lituje i postanawia zrozumieć o co
nam chodzi – sprzedaje i do tego kroi na kawałki, żebym mogła od razu zjeść.
Sama, bo przecież Rafał nie lubi J.
Sklep na obrzeżach Ochrydy. |
Bit Pazar, Skopje. |
Bit Pazar, Skopje. |
Bit Bazaar, Skopje. |
Bit Pazar, Skopje. |
Targowiska miejskie znajdują się zwykle b. blisko ścisłego centrum. W Skopje usytuowane jest za Starą Czarsziją, w Ochrydzie - w uliczce w prawo od głównego deptaku, Prilepie od razu przy jednej z gł. ulic a w Bitoli w starej części miasta.
Warto się na nie udać, bo same w sobie są specyficzne i ciekawe. Poza tym, to właśnie tam bardzo tanio można nabyć naprawdę świeże, soczyste i diabelsko słodkie owoce za bezcen. Dodatkowo, miejscem tym powinni być szczególnie zainteresowani miłośnicy regionalnych trunków. Nie od dziś wiadomo, że domowej produkcji bałkański alkohol cieszy się większą renomą i sławą, niż ten - sprzedawany oficjalnie w sklepach. Jeśli chcemy więc spróbować prawdziwego, mocnego a w dodatku tradycyjnie wyrabianego specjału - powinniśmy udać się na bazar i po prostu zapytać sprzedawców o rakiję. Jeśli nie trafimy akurat na tego, który posiada interesujący nas towar, na pewno wskaże on nam kolegę, który może nam pomóc :). Potem udamy się na zaplecze, albo po prostu na bok i dostaniemy trunek w plastikowej butelce. Zwykle po dużo niższej cenie niż w sklepie i zwykle dużo taniej. Warto zapytać o możliwość spróbowania (jeśli sprzedawca jakimś cudem nie zaproponuje tego sam) - w końcu nie ma sensu kupować kota w worku. Jeśli chodzi o cenę, to specjalnie wcześniej pytaliśmy o poradę naszego gospodarza w hostelu w Skopje. Powiedział nam, co podaję także dla orientacji, że 1 l porządnego alkoholu powinien kosztować w granicach 200 denarów, czyli 3,3 e.
* * *
Im mniejsze miasto, tym
oczywiście w knajpach było taniej. Najwyższe ceny, jak zwykle spotkały nas w
stolicy, ale nawet tam nie były one zaporowe, jak np. w Paryżu czy w Oslo. W
mniejszych miejscowościach, takich jak Bitola czy Prilep, menu było zwykle
jeszcze bardziej przystępne. Jedzenie było więc w zasięgu ręki, ale większy
problem mieliśmy wtedy z… noclegiem.
cdn.
Napięcie rośnie jak u Hitchcock-a :)
OdpowiedzUsuńtaka mała pierdoła tylko, w Skopje jest Bit Pazar, a nie Bit Bazaar;) Piliście jeszcze jakieś inne piwa? Bo po za Skopsko nie widzę na zdjęciach nic innego
OdpowiedzUsuńpoza skopsko pilismy tylko bitolskie, widzielismy jeszcze zlaten dab ale tego jakos nie poprobowalismy.
OdpowiedzUsuńWszebor
Pilismy Zlaty Dab - raz, ale wg mnie bylo bardzo leciutkie, jakby rozwodnione ;P
OdpowiedzUsuńkiedy?:P nie pamietam:D mi tam skopsko i bitolskie odpowiadaly:)
OdpowiedzUsuńwszebor
W Prilepie, mieli tylko Zlaty Dab i dla mnie smakował, jak rozwodniony sok jablkowy :P
UsuńZwiedziłaś już tyle cudownych miejsce, a pewnie wciąż Ci mało. Nie uważasz,że podróżowanie uzależnia? Kilka razy dziennie myślę o wspaniałych krajobrazach, których jeszcze nie było dane mi zobaczyć :) Widzę po prawej, że byłaś w Hiszpanii :) To moje marzenie numer jeden na przyszły rok. Byłaś na własną rękę, czy przez BP? Wiem, że jest drogo, więc chciałabym coś tańszym kosztem ;)
OdpowiedzUsuń